Zdrowie i medycyna

Często w drodze do pracy słucham polskiego radia. Lubię wiedzieć, co się tam dzieje, czego sobie wszyscy słuchają. Dobra muzyka, wiadomości. Czuję się bliżej domu.

Co mnie najbardziej zaskakuje w polskich mediach to ilość reklam leków. Na ból głowy, gardła, alergie, pryszcze, stawy, zatwardzenie…jednymi słowy na wszystko. Coś Cię boli, coś Ci dolega, coś Ci się nie podoba…weź pigułkę! Chcesz zapobiec czemuś, chcesz coś poprawić…weź pigułkę. Masz pryszcze? Masz nadwagę? Masz problemy z delikatnymi naczynkami na twarzy? Może chcesz zapobiec chorobie? Pigułka, pigułka, pigułka!

Nie podoba mi się to. Tak, są sytuacje, kiedy nie ma wyjścia. Leki powinny być jednak stosowane jako ostateczna deska ratunku. Większość dolegliwości dnia codziennego wywołane są przez niewłaściwą dietę. Przykład: nadwaga. To taka bardzo typowa odpowiedź, ale jakże często ignorowana. Za dużo węglowodanów, cukru, przetworzonych produktów…Wiem, że są osoby, które mogą jeść niewiele a waga i tak nie drgnie. Coś o tym wiem. Od kilku tygodni staram się jeść rozsądniej i nic. Waga, jakby zaklęta, stoi w miejscu. Nie będę nikogo obwiniała tylko samą siebie. Lubię jeść i gotować i tyle. Jeśli chcę mieć lepsze rezultaty muszę więcej ćwiczyć. Muszę przestać podjadać wieczorami. Powinnam zmniejszyć porcje. Nigdy jednak nie sięgnę po tabletki, co to, to nie. Może byłoby łatwiej, może szybciej, może nie musiałabym się tak pilnować, ale byłaby to tylko krótkotrwała zmiana. Wagę mogę zrzucić tylko wtedy, jeśli zmienię swoje złe nawyki NA ZAWSZE.

Problemy z cerą również są związane z dietą. Wystarczy jeść więcej owoców, np. truskawek, jagód. Konieczne jest też picie wody, dużo wody. Cera się oczyści i jednocześnie nie będzie sucha. Sucha cera jest zwykle oznaką odwodnienia organizmu. Kremy pomogą tymczasowo, ale długotrwałe efekty da tylko zmiana nawyków. Wiem, bo sprawdziłam. Swój dzień, jeśli tylko mogę, zaczynam od półtoralitrowej butelki wody. Pomaga mi nie tylko poprawić kondycję cery, ale też pomaga mi oczyścić organizm z toksyn. Polecam.

Nawet banalne przeziębienia mogą mieć swoje przyczyny w diecie. Dlaczego? Bo organizm zamiast otrzymywać niezbędne witaminy i minerały z mądrze zbilansowanej diety ma podawane rzeczy, które mu szkodzą. Czytałam niedawno coś na temat nabiału. Człowiek z natury nie toleruje dobrze laktozy. Spożywanie nabiału, mleka, sera, powoduje, że organizm skupia się na walce z nim zamiast z bakteriami. Mleko i jego pochodne są traktowane jako intruzi. Od lat wmawiano nam, że powinniśmy pić mleko, bo zdrowe. Cóż, najnowsze badania pokazują, że Ci którzy piją mleko mają słabsze kości, są narażeni na osteoporozę i częściej chorują na raka.

Właściwą dietą można obniżyć cholesterol. Można odwrócić niektóre choroby krążenia. Można spowolnić, czasami zwalczyć raka.

Nasz organizm ma zdolność samoleczenia. Jeśli się skaleczysz, co robisz? Bierzesz leki? Nie, po prostu obmywasz ranę (zwykłym mydłem!) i czekasz, prawda? Po kilku dniach nie ma śladu.

Odkąd przyjechałam do USA miałam problemy z alergią. Nigdy nie miałam jej w Polsce, a tutaj to był koszmar. Tonami brałam leki na zapalenie zatok. Podczas pierwszych 5 czy 6 miesięcy nie przestawałam brać antybiotyków. Były tabletki zapobiegające, psikania do nosa. Zamykałam okna w domu, w samochodzie, żeby ograniczyć kontakt ze świeżym powietrzem i nic. Ból głowy, cieknący nos, łzawiące oczy były moją codziennością. Teraz nie biorę żadnych leków, śpię przy otwartym oknie, nawet jeździmy na kempingi i śpimy w namiotach! Jestem święcie przekonana, że to dzięki odstawieniu mięsa i nabiału! Wyeliminowałam z mojej diety to, co było najbardziej toksyczne.

Uwielbiam lato, bo moje opcje kulinarne są nieskończone. Oto kilka przykładów z kilku ostatnich niedziel.

Moje ulubione danie musi oczywiście mieć bakłażana. Zrobiłam lasagne, ale zamiast makaronu użyłam plastry bakłażana i cukinii. Bakłażan musi być obrany ze skórki, pokrojony w grube plastry i namoczony w wodzie z solą na jakieś dwie godziny. Cukinia, jak kto lubi. Ja ją tylko obieram. Wiedziałam, że mój sos pomidorowy jest dobrze doprawiony, więc nie przyprawiałam warzyw przed ich upieczeniem. Plastry na blachę i do piekarnika. Potem w naczyniu żaroodpornym warstwa sosu pomidorowego na spód, potem warstwa warzyw. Między kilka wierzchnich warstw dodałam kilka łyżek wegańskiego sera topionego. Tak się smakowicie rozpuścił i posłużył mi jako sos beszamelowy. Podałam moją lasagnę na makaronie a na wierzch plastry grillowanych grzybów. Oto efekt końcowy:

 

 

Bakłażanowa lasagna.

Bakłażanowa Lasagna

Nie mam zdjęć, ale kilka tygodni temu grillowaliśmy warzywa: oczywiście mój ulubiony bakłażan, przygotowany jak wyżej, cukinia, kukurydza, grzyby. Kukurydzę w kolbie obrałam z liści i z odrobinką wegańskiego masła zawinęłam w folię. Pyszna wyszła, soczysta, słodka. Grzyby, takie jak nasze kanie, rzuciłam na grilla a potem włożyłam je do bułek jak do hamburgerów. Rewelacja! Grzyby były soczyste, oprószone przyprawami tak świetnie smakowały z dobrym pieczywem. Wiem, nie każde pieczywo jest wegańskie, staram się zwykle wybierać to, które jest. Uwielbiam bawić się w wyczarowywanie nowych dań z resztek. Na drugi dzień wszystkie warzywa wrzuciłam na patelnię, dodałam odrobinę sosu pomidorowego, zarumieniłam resztki pieczywa i nowe danie gotowe!

 

Grillowane warzywa

 

Robię się głodna na samą myśl! Idę coś zjeść. Chyba mam w lodówce młodą kapuchę z koperkiem i ziemniaki duszone z porem…

 

 

Pierwszy obiad na świeżym powietrzu.

Piękny dzień. Słoneczny, bezwietrzny. Letni, nie wiosenny. Żonkile kwitną, ptaszki śpiewają…

Wróciłyśmy z dziewczynkami do domu i zastałyśmy psy. Gdzie mąż? Może bierze prysznic? Łazienka pusta. Może pracuje w swoim biurze? Nie ma go! Idziemy na podwórko i tam znajdujemy zgubę. Wyciągnął poduchy, parasol i pracuje na dworze. Takiemu to dobrze, nie?

Oczywiście w taką pogodą to grzech jeść obiad w domu. Dzieciaki do lekcji a ja się biorę za obiad. Musi być szybki, zanim słońce zajdzie.

Makaron z warzywami. Mam też seitan, czyli ten twór z soi, który wygląda jak mięso i ma nawet podobny smak. Dzieciaki go lubią, więc raz na jakiś czas, czemu nie?

Makaron oczywiści pełnoziarnisty. Do gorącej osolonej wody.

Na patelnię warzywa: cebulka, czosnek. Chwilę później marchewka, pietruszka. Potem mała cukinia, nać selera, pomidor, garść suszonych pomidorów. Chyba tyle? Warzywa się szybko wygotowują, więc podlewam je odrobiną wody z makaronu. Dodaję seitan. Wrzucam makaron  do wielkiej michy, na niego warzywa, na wierzch szczodra garść szczypioru z cebuli.  Łyżka wegańskiego sera na wierzch. Przykrywam wszystko i odstawiam na bok.

Zrobiłam też sałatkę. Kilka dni temu byłam w restauracji. Trafiałam na bardzo ciekawą sałatkę, która mnie zainspirowała. Pomarańcza posypana czerwoną papryką. Zrobiłam niby tradycyjną sałatkę, ale dodałam pomarańczę i dodałam szczyptę papryki. Dobra. Soczysta.

 

 

Dzieciaki przygotowały stół na dworze. Jak miło. Słońce powoli zachodzi. Ptaki się kłócą. Psy biegają. Ja jednak nie mogę się zrelaksować. Mój mózg nie funkcjonuje prawidłowo… Jutro zaczynam nowy kurs nauczania polskiego i moja pierwsza lekcja nie jest dopięta na ostatni guzik. Przepraszam moje szacowne towarzystwo i biegnę do komputera. Po dłuższej chwili zabierają się do sprzątania po obiedzie, a ja molestuję klawiaturę. Miły gwar.

Kolejna godzina mija i nareszcie mogę odetchnąć z ulgą. Lekcja gotowa. Powoli podnoszę się z kanapy, żeby iść do drukarki, ale kątem oka widzę postać mojego Męża znikającą w lodówce. Co on tam znowu zgubił? Ledwo co posprzątane po obiedzie, a on jest głodny? Wyciąga jakieś chrupki warzywne. Mówi, że zje je z hummusem. Nie, to dla dzieci, na lunch. Ale on chce hummus. No dobra, mam pitę, skropię oliwą, oprószę papryką, wrzucę do piekarnika.  To on zaczeka. Przypomniało mi się, że mam jeszcze resztki fasoli sprzed kilku dniu. Pamiętacie? Fasolka i warzywa? Czytałam gdzieś, że hummus można zrobić z wielu gatunków fasoli. Może spróbować? Blender. Ząbek czosnku. Fasola z warzywami. Odrobina oliwy. Woda. Sok z jednej cytryny. Papryka. Pieprz. Odrobina soli. Pita gotowa. Dip gotowy. Pierwszy kęs…Oj, dobra jestem! Podaję Mężowi…Pochłania cały talerzyk.

Teraz mogę się w końcu zrelaksować. Wszyscy najedzeni. Lekcja wydrukowana. Dobranoc.

Ta Magiczna Noc Sylwestrowa.

Święto Dziękczynienia było? Było. Święta Bożego Narodzenia były? Były. Czas na Sylwka!

Uwielbiam przyjęcia w domu. Nigdzie nie muszę się spieszyć, nie muszę się martwić o dojazd…Zatem Sylwester u NAS.

Od kilku dni przygotowywałam zakąski. Chciałam coś małego i eleganckiego. Kupiłam świetne małe pieczareczki. Postanowiłam je nafaszerować warzywami. Wiem, zwykle się je faszeruje bułką tartą….Co to, która to godzina? O kurcze, muszę lecieć…Koniec opowieści na dziś….

No i poleciałam. Podgrzać to, przełożyć tamto, przygotować lampki na szampana…Dziś mogę siąść i pisać…O czym zatem to było? Pieczarki!

Poddusiłam cebulkę, paprykę, czosnek, wydrążone części pieczarek. Miałam szklankę ugotowanej kaszy, też wrzuciłam. Dodałam też trochę otrębów, dla zagęszczenia. Przyprawy. Potem wszystko razem do pieczarek i do piekarnika. Wyszły świetne. Walczyłam ze sobą, żeby zostawić je gościom.

Faszerowane pieczarki.

Po raz pierwszy zrobiłam też ziemniaczano-szpinakowe kuleczki. Moja znajoma kiedyś mnie poczęstowała i od tego czasu mnie prześladowały. Proporcje: trzy duże ziemniaki, Około kilograma szpinaku. Kilka łyżek niby ryżowego parmezanu. Sól, pieprz, kumin, koriander. Zagotować ziemniaki. Lekko podgotować szpinak, tak tylko żeby zmiękł. Ziemniaki potłuc na miękką masę. Szpinak zalać zimną wodą lub wrzucić do zimnej wody z lodem. Odcisnąć wodę ze szpinaku, pokroić. Wszystko razem wymieszać i formować kuleczki. Moja znajoma smaży je na patelni w oleju, ale ja postanowiłam moje upiec w piekarniku. Mmmmm….Następnym razem dodam jeszcze duszoną cebulkę.  Musiałam je szybko zamrozić po ostudzeniu, bo inaczej nie zostałoby nic na Sylwestra! Wczoraj wszystko tylko wrzuciłam do piekarnika na chwilę i gotowe.

Kuleczki ziemniaczano-szpinakowe.

Nie byłabym sobą, gdyby na tym się skończyło. Na stół poszła też sałatka z kuskusa, sałatka z kalafiorem i makaron na zimno. Mnie najbardziej smakował kalafior. Ugotowałam kalafiora, marchewkę, słodkiego ziemniaka, ziemniaka białego i fioletowego. Dodałam też pomidora, paprykę, nać selera, pora, cebulkę, garść koperku, i kilka suszonych moreli.  Kilka łyżek wegańskiego majonezu, musztarda, sól, pieprz i gotowe. Byłam bardzo podekscytowana, kiedy po raz pierwszy znalazłam purpurowe ziemniaki w moim warzywniaku. Smak ten sam, ale kolor! Piękności.

Moim gościom chyba najbardziej smakował makaron. Makaron pełnoziarnisty ugotowany al dente. Po ostudzeniu dodałam: pomidora, garść suszonych pomidorów, paprykę, seler, por, cebulkę. Kilka kropli oliwy. Sól, pieprz. Gotowe. Proste i smaczne.

Kuskus podobnie. Po ostudzeniu do miski powędrowały: ogórek, pomidor, cebulka, por, seler, papryka, pietruszka. Gotowe.

Zrobiłyśmy też koreczki. Najmłodsza pociecha pomagała. Stwierdziła, że to świetna zabawa. Oczywiście przy pięćdziesiątym już nie była taka podekscytowana…Wszystkie wyżej wymienione warzywa pokrojone w kostkę. Do tego wegański ser, też pokrojony i nabijamy na wykałaczki. Świetnie się prezentuje.

Co tam jeszcze było? Oczywiście falafelki, salsa, hummus, guacamole.

O północy wyszliśmy na dwór robiąc hałas garnkami. Taki zwyczaj, chyba włoski. Dzieciaki miałay ubaw waląc w patelnie metalowymi łychami. Ja z resztą też.

A dziś? Na śniadanie były racuszki i gofry. Miałam Gości na noc, postanowiłam im zrobić smaczne śniadanko. Teraz powoli zaczynam odczuwać zmęczenie. Szaleliśmy do białego rana! Głowa mi ciąży…muszę się rozejrzeć za poduszeczką.

Ząb mnie boli!!!

Ząb mnie boli, oj boli… Nie mogę jeść! Dobrze, że miałam dobre jedzonko wczoraj, chociaż mogę powspominać.

Miałam dwie dynie zwane butternut squash. To taka jasno żółtobrązowa dynia, podłużna. Można ją piec lub gotować. Postanowiłam zrobić moją ulubioną jesienną zupę dyniową. Obrałam moje dynie, pokroiłam, usunęłam pestki i zagotowałam. Potem wrzuciłam do blendera. Wodę, w której gotowałam dynię użyłam do rozrzedzenia zupy. Miałam też trochę wywaru warzywnego, oczywiście domowego. Do tego przyprawy: sól, pieprz, czosnek, papryka… Pycha…To był mój lunch wczoraj.

Zupa krem.

Na obiad pieczone warzywa: kapusta, ziemniaki, kapusta sitowata, kukurydza, pomidor… czego tam nie było! Wszystko umyte, obrane, pokrojone, przyprawione i do piekarnika pod przykryciem. Po godzinie obiad gotowy. Jeden talerzyk warzyw zjadłam tak, jak były. Ale czegoś mi brakowało. Zrobiłam dresing. Wegański majonez, musztarda, chrzan…Teraz to dopiero dobre jedzonko. Dla Męża te mieszankę wrzuciłam do pity. Nawet nie zauważyłam kiedy zjadł.

Bez sosu...

Z sosem...

 

 

 

 

 

 

 

 

To było wczoraj. Dzisiaj boli mnie ząb. Myślałam, że przejdzie, więc czekałam, nie jadłam. W końcu byłam tak głodna, że musiałam coś zjeść. Miałam jeszcze trochę warzyw z poprzedniego dnia, więc czemu nie? Czemu? Bo nie mogę gryźć! To było bolesne doświadczenie. Postanowiłam, że do końca dnia będą tylko płyny. Piłam soczki, moją wegańską zupkę dyniową…

Dobrze, że jestem weganką. Moje opcje wydają mi się o wiele bogatsze, niż osoby jedzącej tradycyjne jedzenie. Nie jest źle. Będzie lepiej, kiedy antybiotyk zacznie działać!

Vegan pot pie. Po polsku.

Od kilku dni chodziło za mną danie. Kiedyś dawno temu jadłam “pot pie”, czyli “ciasto w naczyniu”. Wyglądem przypomina szarlotkę: ciasto pod spodem, farsz, ciasto na wierzchu. Można je piec w małych indywidualnych naczyniach lub w jednym dużym.

Przejrzałam przepisy na internecie na wegańską wersję. Nie wygląda na skomplikowane danie. Miałam w domu składniki, wielkie zaskoczenie…ja zawsze w domu mam pół warzywniaka. Jak zaczynam widzieć tył lodówki, wpadam w panikę, że nie mam jedzenia i biegnę do sklepu. To dlatego, że wszystkie posiłki, oprócz śniadania, są przeze mnie przygotowywane. U mnie w domu nie ma gotowych “snacków” jak w przeciętnym amerykańskim domu. Dzieci mają tylko jakieś chipsy, czy herbatniki na lunch do szkoły i tyle. Kiedy jesteśmy w domu zwykle gotuję wszystkie posiłki. Racuchy (pancakes) i gofry na śniadanie, jakiś makaron na lunch i coś innego na obiad.

Rano byłam w pracy. Wpadłam do domu na 45 min żeby szybko coś przekąsić i przygotować się do pieczenia mojego ciasta warzywnego. Szybko pokroiłam ziemniaki, marchewkę, kalafiora, selera. Do pracy. Znaczy na wolontariat. Tak, pracuję czasami “za darmo”. Sprawia mi to tyle radości, że pieniądze nie mają znaczenia.

Do domu i ciąg dalszy bawienia się jedzeniem. Najpierw zrobiłam ciasto. Super proste: mąka, zimna woda, wegańska margaryna, sól. Oczywiście się spieszyłam, więc włączyłam mój robot kuchenny, żeby mi zagniótł ciasto. Lenistwo. Już wyrobione ciasto wrzuciłam do lodówki. Teraz czas poddusić warzywa. Najpierw cebulka, potem czosnek, pieczarki stopniowo reszta warzyw. Podstawowe przyprawy: sól, pieprz… Na boku przygotowałam zagęszczacz do sosu: woda, odrobina sosu sojowego, skrobia kukurydziana, może być ziemniaczana. Kiedy warzywa zmiękły, wlałam mój zagęszczacz. Warzywa zrobiły się takie ślicznie szkliste. Schłodzone ciasto rozwałkowałam, wrzuciłam do mojego naczynka. Na to warzywa, na to jeszcze jedna warstwa ciasta. Do rozgrzanego piekarnika. Posprzątałam kuchnię. Moje danie wyglądało już całkiem obiecująco i pachniało nieźle, ale musiałam je zostawić i iść na siłownię. Skacząc na zumbie myślałam tylko o mojej pięknej potrawie w piekarniku. Nie lubię jeść przed ćwiczeniami. Czuję się ociężale. Kiedy przychodzę do domu, nie jestem nawet głodna, ale tak dla zasady muszę spróbować. Hmmm…całkiem niezłe jak na pierwszą próbę. Będą kolejne.

Kiedy jestem sama w domu zawsze muszę mieć jakiś dźwięk, włączony telewizor, czy radio. Dzisiaj miałam tv. W pewnym momencie słyszę, że w jednej z tasiemcowych komedii mówią o wegetarianizmie. Główny bohater uratował kurczaka przed zagładą pod kołami samochodu i tak się do niego przywiązał, że nie mógł jeść mięsa. Żona i przyjaciele go nie poparli. Nikt nie mógł zrozumieć, jak można przestawić się po czterdziestu paru latach robienia tego samego. Nie oglądałam do końca, ale chyba zbijali się z wegetarian. Słowo weganie chyba nie istnieje w ich słowniku. To smutne. A dlaczego nie mieć bohatera, który wsuwa marchewkę, zamiast hot doga? Za wcześnie jeszcze? Znajomy na facebook zamieścił komentarz, że zwykle nie ufa weganom, ale podoba mu się przepis wegański. Skąd ta prześmiewczość i podejrzliwość. Nic nikomu nie zrobiłam. Przeciwnie, chcę krzywdzić jeszcze mniej! Nikomu nie narzucam mojego stylu życia, ja tylko dzielę się moimi spostrzeżeniami. Masz pytanie o życie codzienne weganina, ja próbuję znaleźć odpowiedź. Masz wątpliwości, czy chcesz zmienić styl życia? Mogę coś skromnie doradzić. Czytasz ten blog, bo jakieś zainteresowanie masz. Może lekarz kazał zmniejszyć ilość cholesterolu? A może widziałaś/- łeś film o prawach zwierząt? A może znasz kogoś kto już jest weganinem i zastanawiasz się, jak się to robi? Dla mnie dziwne jest to, jak bardzo ludzie bronią swojego niezdrowego stylu życia. Nie chcą słyszeć, że jest niezdrowy. Chcą czuć się lepiej i wyglądać smuklej, ale jednocześnie jeść te same śmieci, do których są przyzwyczajeni.

Pot pie.

Jestem zmęczona. Praca, dom, praca, siłownia, dom…pora na chwilę odpoczynku…Dobranoc.

Jestem weganką i nie jestem głodna!

Byłam dzisiaj na zakupach. Zwykły duży sklep “ze wszystkim”. Kupuję tam zazwyczaj niezbędne rzeczy w dużych ilościach: mleko sojowe, ryż, chusteczki do nosa. Czasami krążę po stoisku z “chemią” w nadziei znalezienia czegoś “normalnego”. Najbardziej popularne firmy nadal testują na zwierzętach, więc omijam je wielkim łukiem. Odkryłam jednak ekologiczny płyn do prania, pastę do zębów bez fluoru, ogromne butle octu i pudła sody oczyszczonej. Zatem raz na miesiąc wybieram się do mojej hurtowni.

Bycie weganem, to nie tylko odrzucenie jedzenia produkowanego na bazie zwierzęcej. To również zaprzestanie używania firm testujących swoje produkty na zwierzętach. Zawsze sprawdzam, czy moje kosmetyki mają rysunek króliczka, lub napis “wolny od okrucieństwa”.

Dziś tego właśnie szukałam. Jeśli zastanawiasz się, jak robić zakupy ekologicznie, jednym ze sposobów jest kupowanie wszystkiego w jak najmniejszej ilości sklepów. Nie zużywasz paliwa, oszczędzasz pieniądze i środowisko naturalne. Staraj się zamawiać jak najmniej przez internet. Samochód dostawczy nie będzie musiał do Ciebie przyjechać. Ja zazwyczaj robię listy i staram się załatwiać wszystko ”po drodze”. Czasem kupię za dużo, ale nigdy się nie zmarnuje. Po prostu musi zaczekać na swoją kolej.

Krążyłam po części z kosmetykami. Znalazłam nowy produkt. To, czego szukałam. Pisze “wegański”. Po raz pierwszy w tym sklepie znalazłam produkt z tą nazwą! Z nadzieją ruszyłam na dalsze poszukiwania, ale w tym momencie nie byłam już sama. Młoda dziewczyna sprzedająca kosmetyki zagaiła rozmowę. Ma nowy produkt, który chciałaby mi pokazać… Moja odpowiedź: Bardzo chętnie, ale zanim zabrniesz dalej, powiedz mi, czy Twoje produkty są testowane na zwierzętach? Ona: Nie są testowane na zwierzętach! Czy jestem wegetarianką? Ja: Nie, weganką. Ona: też była wegetarianką przez kilka lat, chciała być weganką, ale wytrzymała tylko godzinę, dopóki nie zrobiła się głodna. Ja: Cóż ja dużo gotuję, nie czuję się głodna. Ona: Tak ciężko jeść poza domem. Ja: Nie, coraz więcej opcji niemal wszędzie… I tak dalej, i tak dalej… Kupiłam od niej dwa zestawy…

Dlaczego? Dlaczego? Dlaczego? Dlaczego poddała się z wegetarianizmem? Dlaczego nie podjęła próby weganizmu? Dlaczego tak wiele osób po kilku latach odrzucenia produktów zwierzęcych powraca do starych nawyków? Na Facebook jest strona “Dlaczego wegetarianizm” gdzie toczą się boje pomiędzy weganami, wegetarianami i tymi, którzy jedzą tradycyjne jedzenie. Powracającym motywem jest zarzucanie sobie nawzajem braku wiedzy. Ktoś był weganem, ale zrobił badania krwi i ma za mało żelaza. Kobieta jest w ciąży, więc musi zacząć jeść wszystko. Kobieta karmi, więc musi jeść wszystko. Z mojego skromnego doświadczenia popartego moim stylem życia wynika, że… czuję się zdrowsza niż kiedykolwiek przedtem!!! Chodzę na siłownie co najmniej trzy razy w tygodniu, nie dlatego, że muszę, ale dlatego, że rozpiera mnie energia. Nie mogę się doczekać, kiedy wskoczę na rower, czy pójdę na zumbę. I w cale się nie oszczędzam. Co kilka dni zwiększam wysiłek na bieżni. Na zajęciach z instruktorem  też nie chowam się gdzieś w tyle. Skaczę, klaszczę, biegam, tańczę, wyginam się i przeginam. Zarówno ja jak i mój mąż jesteśmy pod opieką lekarzy, którzy wiedzą o naszej diecie. Nasze wyniki są lepsze niż przedtem. Po raz pierwszy od wielu lat mam długą przerwę w antybiotykach. Jak narzekam, że mnie coś boli, wiem, co to wywołało. Jeśli to plecy, znaczy, że się przeforsowałam. Lek: uszę częściej chodzić na jogę. Jeśli migrena: cóż za dużo wina, sosu sojowego lub moich ulubionych orzeszków! Lek: Opanować swoje łakomstwo. Nie brałam przeciwbólowego od miesięcy. Kiedy czuję, że coś się zbliża, piję ciepłą herbatkę przed snem, taką z rumiankiem.

Nie wierzę, że aby być zdrowym musisz jeść produkty zwierzęce. Pomyśl o kulturach, które nie mają dostępu do mleka, mięsa. Żyją. Najczęściej dłużej niż ci, którzy je spożywają. Statystyczni weganie żyją dłużej, są szczuplejsi i zdrowsi niż inne grupy, nawet wegetarianie.

Najbardziej doprowadzają mnie do szału Ci, którzy mówią, że byli weganami, ale teraz to nie mogą, bo mają dzieci i muszą jeść “normalnie”. Bzdura. Dzieci do pierwszego roku życia nie powinny w ogóle mieć mleka krowiego. Dla naszych pociech warzywa i owoce są najbardziej bezpieczne. Alergie pokarmowe są bardzo często związane z nietolerancją produktów zwierzęcych.

Jestem wegnką i nie jestem głodna. Na śniadanie miałam musli z mlekiem sojowym. Na lunch zrobiłam sobie taką świetną polską kanapkę: pomidor, ogórek kiszony i cebulka. Obiad: Mąż się wyspecjalizował w robieniu rewelacyjnego soku owocowo warzywnego: jest w nim kolor buraczka, smak jabłek, grejpfruta. Wiem, że “schował” tam też marchewek, kiwi, gruszkę, limonkę, pomarańczę, śliwkę, papaję. Czyż nie brzmi smakowicie? Właśnie to miałam na obiad po przyjściu z zumby. Ugotowałam zupę, ale miałam ochotę tylko na sok. Dziękuję Mąż!

Sok owocowo warzywny. Pyszności!