Pomysły na wegańską Wigilię.

Jeszcze tylko tydzień i Wigilia. Planujecie już menu? Ja powoli tak. Będę miała niezłe wyzwanie, bo moja Wigilia musi być nie tylko wegańska, ale jeszcze bezglutenowa. Nie zdołam zrobić wszystkiego bezglutenowo, ale moja przyjaciółka na pewno nie wyjdzie ode mnie głodna w Wigilię.

Kilka potraw będzie starych i sprawdzonych. Oto, co mam na mojej liście.

  1. Pierogi z kapustą i grzybami.
  2. Pierogi z ziemniakami i tofu.
  3. Uszka z grzybami.
  4. Barszcz czerwony.
  5. Babka ziemniaczana.
  6. Owies.
  7. Russian tea cookies na deser.
  8. Tofu “po grecku”.
  9. Łazanki z makiem i suszonymi owocami.

Chcę jednak spróbować też coś nowego.  Myślałam o:

  1. Gołąbkach z czerwonej kapusty z farszem z kaszy, ryżu i grzybów.
  2. Kotlety z grochu i kapusty.

Wystarczy jedenaście potraw. Znając mnie w ostatniej chwili zrobię coś z resztek.

W piątek pracuję tylko pół dnia, więc pewnie będę robić ostatnie zakupy. W moich lokalnych sklepach ciężko znaleźć suszone grzyby. Często mieszam je ze świeżymi boczniakami i kanią. W sobotę zacznę pewnie powoli gotować farsze. Niedziela – tofu po grecku i pewnie pierogi i łazanki. Uszka już mam. W okolicy Świąt w USA często spotykamy się ze znajomymi i każdy przynosi gotowe danie. Ja zrobiłam uszka i barszczyk. Oczywiście przesadziłam z uszkami. Nie tylko wystarczyło nam na obiad ze znajomymi, ale wystarczy również na Wigilię. Muszą poczekać w zamrażalce przez tydzień.

Na pierogi, uszka i łazanki robię to samo ciasto: mąka, woda, olej. Czasami dodaję środek zastępujący jajka, ale bez niego też ciasto wyjdzie. Ile czego? Mój problem polega, że ja zwykle na oko… Tylko kiedy piekę trzymam się przepisu. No i kiedy gotuję ryż. Tutaj nie ma wątpliwości: 2:1 albo nic z tego nie wyjdzie.

Farsz do pierogów z kapustą i grzybami też mam dobrze opanowany: zagotować kapustę, odcisnąć z wody, pokroić. W dużej patelni poddusić cebulkę, dodać grzyby, kapustę. Dodaję również odrobinę otrębów, żeby wciągnęły nadmiar soków.

Farsz do pierogów ziemniaczanych to nadal wyzwanie. Dlaczego? Bo zwykle za szybko łączę składniki, kiedy ziemianki są jeszcze ciepłe. Mam nadzieję, że w tym roku będę pamiętać.

Oczywiście pierogi po zagotowaniu idą na brytfankę i podpiekam je na rumiany kolor w piekarniku. Na wierzch duszona cebulka.

Farsz do uszek tradycyjny: namoczyć suszone grzyby, najlepiej w niesłodkim mleku (ryż, soja) na noc. Potem zagotować. Nie mam maszynki do mielenia więc je potem tylko rozgniatam ręcznym blenderem z podduszoną cebulką.

Babka ziemniaczana to też małe wyzwanie. Kiedy trzymam się przepisu wszystko jest dobrze, zaczynam komnbinować i różnie to bywa. Problem polega na tym, że w oryginalnym przepisie na wegańską babkę ziemniaczana jest bardzo dużo oleju. Ostatnim razem zastąpiłam go wywarem warzywnym i było dobrze. Zawaliłam dodając za dużo kaszy manny. Babka wyszła trochę “gumowata”. Składniki: gotowane ziemniaki, ostudzone, olej, kasza manna, duszona cebulka, sól, pieprz. Jak widzicie ja do wszystkiego dodaję duszoną cebulkę!

Owies. Jedno z moich ulubionych dań. Najpierw trzeba go zarumienić w piekarniku na brytfance. Potem długo gotować. Gotuje się go prawie jak risotto: jak ubywa wody, trzeba dodać więcej, aż zmięknie. Przypuszczam, że zrobię go z grzybami i cebulką.

Jedno z moich ulubionych dań: tofu z warzywami z ryby po grecku. Tofu odsączam, opiekam. Dusze warzywa: cebulka, seler, marchewka, pietruszka. Dodaję domowy sos pomidorowy i gotowe. Potem układam warstwami: warzywa, tofu, warzywa, tofu, warzywa. To danie musi być zrobione dzień przed podaniem. Tofu ładnie nasiąknie.

Łazanki będą zrobione z pozostałości z ciasta na pierogi, bo jakoś zawsze robię za dużo ciasta. Kupię gotowy mak w polskim sklepie. I tyle.

Co do gołąbków i kotlecików, to powiem Wam za tydzień.

Pochwalę się, co było na śniadanie dzisiaj. Dzieciaki chciały gofry i pan cakes, czyli racuszki. Znowu zgubiłam przepis i znowu było “na oko”. Mąka, mleko sojowe, łyżka brązowego cukru, olejek waniliowy, proszek do pieczenia, proszek zastępujący jajka. Dzieciaki były uradowane. Dla siebie zmodyfikowałam gofry. Dodałam płatki owsiane, wiórki kokosowe, ziarna siemienia lnianego i ziarna chia. Nie mam pojęcia jak się one nazywają po polsku, ale wyglądają prawie jak mak. Mają inny smak i w połączeniu z płynem rosną. Mają podobno zaspakajać głód i pomóc w wypełnieniu żołądka. Tak, muszę zacząć się pilnować z moją linią. Po operacji stopy przez wiele miesięcy nie byłam zbyt aktywna fizycznie, więc tu i ówdzie trochę przybyło.  No a w Święta w cale nie będzie łatwiej dbać o prawidłowe odżywanie. Oj, tam, raz na rok można, prawda?

 

 

Ewa's Nokia Lumia 920_20121215_001

 

Szał gotowania!

Wpadłam w szał gotowania. Niespodziewanie okazało się, że mam wolne popołudnie. Dar z niebios? Pierwszy raz od dwóch miesięcy nie mam zaplanowanego popołudnia co do minuty!!! Trzeba to mądrze wykorzystać, więc zabieram się do gotowania. Wiem, że jutro odwiedzają mnie znajomi i chcę coś przygotować. Pogoda jest bardzo nieprzewidywalna, więc nastawiam się na opcję ze słońcem i bez.

Dzieciaki uwielbiają hot dogi, więc jestem w nie zaopatrzona. Dorośli wolą coś bardziej wykwintnego. Coś letniego…lekkiego…łatwego w podgrzaniu? Zapiekanki! Wiem, wiem, ciągle je robię, ale się świetnie sprawdzają.

Dawno, dawno temu skosztowałam w Polsce potrawę, która mnie prześladuje. Wersja oryginalna: zapiekanka z kurczaka w sosie beszamelowym. Bez problemu przygotowuję ryż i warzyw, ale ten sos jakoś ciężko odtworzyć bez jajek i mleka. Cóż, podejmę kolejne ryzyko. Tym razem użyję brązowego ryżu. Skoro mam czas, to przygotuję sobie babeczki ziemniaczane na następny tydzień i je zamrożę. To mam już na kuchence ryż i ziemniaki. Dzieciaki i Mąż kręcą się po kuchni. Chyba głodni? Kolejny gar, robimy makaron. Do makaronu robię sos serowy: wegańskie masło, na nie wrzucam serek topiony Toffutti, ser wegański i rozcieńczoną skrobię kukurydzianą. Sól, pieprz i gotowe. Zalewam makaron i…zapomniałam dodać musztardę! Szybko, na wierzch mojego morza serowego hojna łycha musztardy. Teraz wymieszać i danie uratowane. Ale jakieś takie smutne…Coś brakuje. Biorę otręby, rzucam je na odrobinę masła. Zarumienione otręby lądują na makaronie. Do piekarnika, żeby wszyscy się zaprzyjaźnili. Po dwudziestu minutach pierwsze danie na stole.

Makaron z sosem serowym.

 

Teraz ryż. Na patelni duszę warzywa: cebulka, czosnek, nać selera, por, grzyby…co jeszcze…edamame…To niedojrzała fasolka sojowa. Ma trochę dziwny smak i nie lubię jej na surowo, ale do garnka z innymi warzywami, czemu nie? Warzywa wymieszać z ryżem. Teraz sos… Mieszam wodę ze śmietaną sojową, zalewam moją zapiekankę posypuję serem wegańskim i do piekarnika.  Cierpliwie czekam.

 

Ryż z warzywami.

Babeczki ziemniaczane. Przepis ten sam co na babkę ziemniaczaną, ale ja dodaję jeszcze szpinak. Są to zatem szpinakowe babeczki ziemniaczane.  Ostudzone ziemniaki miksuję. Duszę na patelni cebulkę, dodaję dobrze umyty szpinak i pokrojony. Bardzo ważne, szpinak lubi chować piasek i wtedy niestety czuć go w potrawach, bardzo nieprzyjemne uczucie. Skądś je znam….Poprzednim razem popełniłam błąd miksując wszystko razem. Ziemniaki przyjęły zieloną barwę. Tym razem mieszam składniki łyżką. Trochę kaszy manny, oczywiście na oko. W przepisach zawsze jest tona oleju. Zobaczymy co się stanie jeśli zastąpię go np. wodą z ziemniaków? Ostatnim razem użyłam wywaru warzywnego i wyszły za słone. Na blachę i czekamy.

Po godzinie zasłużona degustacja. Moje ulubione danie: makaron. Ser topiony nadał mu taki serowy smak. Do tego zarumienione otręby. Pycha!

Ryż… Eeee dobre, ale nie to, co miałam na myśli. Ten smak, nadal go pamiętam, ale nie wiem, jak go odtworzyć? Będę dalej eksperymentować. Może następnym razem się uda?

Babeczki? Smaczne, nie mogę przestać jeść. Ale…. cóż, teraz wiem, czemu olej jest w przepisie. Woda robi je wodniste. Są ładnie zarumienione na zewnątrz, ale trochę za luźne w środku. Następnym razem spróbuję może z mlekiem ryżowym?

Kiedy jutro przyjdą nasi goście zrobię jeszcze świeżą salsę i mizerię.

To nie było trudne. Prawdziwy test kulinarny będę miała w następny weekend. Sobota: wystawa sztuki. Muszę przygotować przekąski dla około 50 osób. Planuję zrobić jakąś szybką sałatkę z makaronem na zimno. Podam też moje babeczki. Zawsze robię kącik z hummusem i salsą. Jakieś chipsy. Poddałam się z serwowaniem warzyw z dipem. Tylko ja je jadłam. Moi goście uwielbiają słodycze. Zwykle kupuję jakiś deser. W lato zazwyczaj robię sałatkę owocową.

Sobota jest jednak dopiero początkiem moich zmagań kulinarno-organizacyjnych. W niedzielę odwiedzają nas znajomi i gotuję obiad. Nasi znajomi są koneserami, więc nie mogę podać byle czego. Planuje zrobić: bruschettę na przystawkę, zupę z kukurydzy podaną w dyni (acorn squash), danie główne: lasagne z bakłażana i cukinii podana na makaronie spaghetti. Co wy na to?

 

 

 

 

 

 

W biegu

Znowu jestem w niesamowitym biegu. Pogoń sama nie wiem a czym. Tęsknię za chwilą ciszy i spokoju. Pamiętam ukochane leniwe poranki na podwórku, czy malownicze zachody słońca na hamaku…kiedy to było? Chyba w poprzednim wcieleniu.

Weekend spędziliśmy w Baltimore, ale nie na zwiedzaniu tylko na spotkaniu. Poza nabytą wiedzą i nawiązaniem wspaniałych nowych przyjaźni moją uwagę przykuła firma dostarczająca jedzenie na konferencje. Rano w hotelu tzw. śniadanie kontynentalne. Jakieś płatki, owoce, omlety (pewnie z proszku), kiełbaski (słowo nie apetyczne, nie określa prawdziwego wyglądu). Standardem jest, że mnożna sobie zrobić gofra, czy tosta. Jednymi słowy…śmieci. Czym się zadowoliłam? Owsianką na wodzie i jabłkiem. Najgorsza owsianka, jaką w życiu jadłam. Żeby ją przełknąć posypałam ją brązowym cukrem i rodzynkami. Niezbyt mądry posiłek, ale w mojej naiwności sądziłam, że lunche i obiady będą lepsze. Oj, jakżeż ja się myliłam!

Jedna trzecia osób, które przyjechały na spotkanie zamówiła dania wegańskie lub wegetariańskie. Niestety kucharka chyba nigdy nie słyszała tych terminów. Mieliśmy: ryż z cieciorką, kompletnie bez smaku, przegotowane warzywa, banalną sałatkę, pieczone ziemniaki. I chyba tyle. Pierwszego wieczoru nasze spotkanie skończyło się bardzo późno. Zrobiliśmy się głodni. Skończyło się na wsuwaniu frytek na parkingu Wendy’s bo nigdzie nie mogliśmy znaleźć jedzenia wegańskiego.

Wróciliśmy do domu w niedzielę po południu. Choć padająca z nóg natychmiast przystąpiłam do rzeczy. Miałam ugotowaną fasolkę. Do garnka, trochę przypraw i już gotowe. Drugi garnek i gotuję ryż. Ze smakiem. Trochę czerwonej papryki, kolendry, kuminu. Pyszne. Jemy polski ryż z fasolą zainspirowany kuchnią meksykańską.

Na drugi dzień miałam ochotę na sałatkę na obiad. Postanowiłam jednak dodać coś do niej. Mam grzyby w lodówce. Umyłam je, pokroiłam. Na patelnię. Kiedy zmiękły dodałam pokrojone szparagi, ale tylko na dwie minutki. Nie lubię rozgotowanych szparag, wolę kiedy są tak lekko niedogotowane. Po zdjęciu z ognia nadal się przez chwilę gotują pod wpływem swojej własnej temperatury. Sałatka tradycyjna, na nią grzyby i szparagi. Kilka kropli oliwy na wierzch i gotowe.

Wczoraj byliśmy zaproszeni na obiad do znajomych. Wszyscy mięsożerni. Poprzednim razem poprosili żebym ja przygotowała wegańskie danie, tym razem znajoma postanowiła podjąć wyzwanie i coś przygotować. Znalazła przepis na necie i przygotowała nam potrawę z fasoli i warzyw. Jedno muszę przyznać szczerze: spisała się lepiej niż firma kateringowa z naszego weekendu!

Dziś znowu w pośpiechu. Około godzinę na zrobienie obiadu. Miałam jeszcze ryż sprzed kilku dni, postanowiłam iść na skróty: ryż z warzywami zapiekany w sosie grzybowym. I tak też się stało. Na jedną patelnię cebulka i grzyby. Na drugą: cebulka, marchewka, pietruszka, seler, por. Grzyby zalałam mlekiem migdałowym, szczypta mąki kukurydzianej i mamy piękny i pyszny sos. Warzywa podlałam odrobiną wywaru warzywnego. Ryż wymieszany z warzywami, na to sos grzybowy, dwadzieścia minut w piekarniku i gotowe!

Ryż z warzywami

Ryż z warzywami

 

Sos grzybowy

Sos grzybowy

 

Gotowa zapiekanka

Zapiekanka gotowa

Bardzo mnie poruszyła ta sytuacja z firmą kateringową. Byłam zaskoczona, że podjęli się zamówienia i nie zrobili nic, żeby sprostać wymogom klienta. Powinni się wstydzić brać pieniądze za taką chałę. Sam fakt, że jedna trzecia zamówień była wegańska chyba o czymś świadczy…Kucharze MUSZĄ zacząć zmienić styl swojego gotowania. Bycie dobrym kucharzem nie polega na przygotowaniu dobrego steku, ale na dostosowaniu się do tego, czego głodny klient oczekuje!

Jeszcze jedna rzecz. W pracy chyba znajoma się na mnie obraziła. To już nie pierwszy raz kiedy zeszłyśmy na temat odżywiania, ale jej… jakby to ładnie powiedzieć… odporność na fakty jest szokująca. Mówiłam jej, że to nie prawda, że białko jest tylko w mięsie, ale ona ciągle powtarza, że jak nie ma mięsa codziennie, to źle się czuje, że jest słaba i zmęczona. Łatwo sobie wmówić różne głupoty, nie. O, i że nie je jedzenia “processed” czyli sztucznego, przetworzonego. Po czym odwróciła się, sięgnęła do torby i wyciągnęła batonik! Chwileczkę, do jakiej kategorii zaliczymy zatem tę przekąskę? Owoc? Warzywo? Może nasiona? Złości mnie kiedy ludzie wmawiają sobie takie brednie i świadomie omijają samo edukację. Czujesz się zmęczona. Przeanalizuj  ile i kiedy spałaś, co robiłaś, co jadłaś. Wiem, czemu ja jestem zmęczona: za mało śpię, za mało ćwiczę i zbyt często jem poza domem. Jestem świadoma błędów, jakie popełniam i na ile mogę staram się je poprawić. Dzisiaj pójdę spać przed jedenastą. To wcześnie, zważywszy na to, o której ostatnio ląduję na białej sali. Do pracy zabieram lunch i obiad z domu. Na śniadanie oczywiście sok. W tym momencie zamiast coś przegryzać mam obok siebie półtoralitrową butelkę wody. Taki nowy nawyk. Jeszcze tylko pół butelki. Mam nadzieję, że przed weekendem będą bardziej wypoczęta, bo znowu wiele atrakcji się szykuje!

Weganka na Florydzie

Moje ostatnie chwile na Florydzie. Siedzę sobie na tarasie pod palmami i wspominam dni pełne słońca, wody, jedzenia a przede wszystkim wspaniałych przyjaciół.

Przyjechaliśmy na Florydę kilka dni temu korzystając z przerwy wiosennej w szkole. Bardzo zasłużony i długo wyczekiwany krótki wypoczynek.

W sobotę prosto z lotniska do knajpy na piwo i koncert lokalnego zespołu. Wygląda na to, że nie tylko my spędzamy urlop na Florydzie! Tłok, ścisk, wrzawa…To tak wyglądają szalone imprezy w tej części kraju? Teraz już wiem, dlaczego studenci spędzają tutaj wakacje!

Jestem pod urokiem palm, nie widziałam ich od kilku lat. Oczarowują mnie…biegam od jednej do drugiej. Mocno po północy a ja chcę się przywitać z oceanem w blasku księżyca. Szum wody, charakterystyczny zapach…Magiczny moment. Ściągam buty pozwalam oceanowi omyć moje stopy. Biegnę boso, piasek masuje moje wymęczone stopy…

Na drugi dzień leniwy poranek. Znowu palmy, egzotyczna przyroda. Cieszę się jak dziecko, że mogę tego doświadczyć. O mały gekon…nie boi się mnie, gapi się!!!

Czas na zwiedzanie. Jedziemy do miasteczka St. Augustine. Jedna z pierwszych kolonii w Ameryce, nawet kilkusetletni fort tam stoi. Piękna architektura, widoki na otaczające kanały i ocean w oddali.

St Augustine

Nasi przyjaciele są tak cudowni, że zapanowali nasze posiłki w okół diety wegańskiej. Gdziekolwiek nie idziemy bez problemu znajdujemy wegańskie potrawy. Lunch mamy meksykański. Na przystawkę świeże guacamole. Danie główne kanapka z warzywami i tempeth zawinięta w cieniutką tortillę. Sączymy sangrię rozkoszując się pięknym dniem.

Zmiana scenerii, jedziemy do knajpy tuż nad oceanem. Główny budynek jest na lądzie, ale jest kładka, która prowadzi do prawdziwego centrum zabawy na pomoście.  Bar, głośna muzyka, łódki podpływają, wyskakują z nich plażowo ubrani goście… Postanawiamy poobserwować szaleństwo z oddali i wybieramy stolik w tzw. gniazdku. To taka mała chatka, której dach zrobiony jest z liści palmowych. Nie ma nic bardziej egzotycznego. Kilka drinków i jesteśmy gotowi ruszyć dalej.

Obiad w hinduskiej restauracji. Znajome smaki. Nic nowego, czy zaskakującego. Naan, cieciorka w sosie z mlekiem kokosowym, sos ze szpinakiem. Wszyscy smakujemy swoich potraw nawzajem. Dobre….

Na następny dzień nasi przyjaciele przygotowali prawdziwą wyprawę. Mamy motorówkę wynajętą na cały dzień! Od rana do wieczora pływamy po kanałach w okół Jacksonville i St. Augustine. W porze lunchu zatrzymujemy się przy maleńkiej wysepce. Cumujemy naszą łódź i rozkoszujemy się słońcem, wodą i zimnym piwem.

Tego dnia obiad zjedliśmy w restauracji tuż nad wodą. Po raz pierwszy jadłam pieczone banany. Słodkie, pyszne. Miałam też kotleciki z bakłażana, ale smakowały jak wióry. Przypuszczam, że klientów przyciągają urokliwe widoki, nie jedzenie.

 

Ostatni dzień na Florydzie. Postanawiamy poleniuchować. Powoli wybieramy się z domu. Zdecydowaliśmy, że chcemy się przejechać rowerami po miasteczku. Próbowaliśmy jechać rowerami brzegiem oceanu, ale piasek był za miękki i nie dało rady. Kiedy teraz patrzę wstecz, to widzę, że główną przekąską naszych wypraw były frytki. My weganie, nasz przyjaciel nietolerancja glutenu, smażone ziemniaki były zatem bezpiecznym wyjściem z sytuacji. Lunch w barze Edgara Alana Poe. Ciekawe miejsce, tajemnicze. Na ścianach tapeta z książek Poe. Zamiast muzyki słowa mrożących krew w żyłach opowieści. Świeża zimna salsa, guacamole, frytki i zimne drinki. Orzeźwieni możemy jechać dalej.

Wieczorem ostatni obiad. Tajska restauracja. Elegancka, w dobrym guście. Rewelacyjna obsługa. Jednymi słowy miejsce na poziomie. Jedzenie pierwsza klasa. Na przystawkę zjadłam wiosenne roladki, czyli warzywa zawinięte w cieniutkie ciasto ryżowe i smażone. Obiad duszone warzywa w sosie z masła orzechowego. Pyszne! Uwielbiam masło orzechowe! To było chyba moje ulubione miejsce, które odwiedziliśmy.

Dziś czas wracać do domu. W torbie mam mojego nowego przyjaciela: figurkę gekona. Pozostanie w pamięci szum i zapach oceanu, bryza muskająca moją skórą i jedzenie. To był wspaniały długi weekend.

Wniosek: można podróżować po Stanach i być weganem. To była chyba nasza najwierniejsza wyprawa. Fakt, że nasi przyjaciele włożyli dużo pracy i wysiłku w planowanie naszej eskapady, ale jak widać jest to możliwe. Dwa miejsca na pewno ze mną pozostaną: meksykańska restauracja i tajska. Nigdy nie jadłam tak świetnie przygotowanego tempeth. W tajskiej wszystko było wyśmienite. Niestety byłam tak skupiona na przeżywaniu moich doświadczeń, że mój aparat nie zawsze był pod ręką. Ups, obiecuję poprawę.

Wegańska Wielkanoc

Tęsknię za polską Wielkanocą. Ta Amerykańska się nie umywa. Może to dlatego, że pracuję w Wielką Sobotę? Może dlatego, że nie przygotowuję tradycyjnych potraw? Może dlatego, że nie świętujemy w gronie przyjaciół i rodziny jak inne święta? Nie wiem, zanim się spostrzegę już jest po…

Podtrzymuję jedną tradycję: biały barszczyk na śniadanie, tak jak w domu w Polsce. Oczywiście wegański. W ubiegłym roku dodałam nawet wegańską kiełbasę, ale w tym roku stwierdziłam, że będzie zdrowszy bez. Na gorącą wodę wrzuciłam pokrojone warzywa, mało tradycyjne, ale wydaje mi się, że pasują: cebulka, marchewka, kukurydza obkrojona z kolby, seler, czosnek. Kiedy warzywa się podgotowują dodaję pół butelki barszczu i wegańską śmietanę. Widzę pierwsze bąbelki na powierzchni i dodaję łyżkę octu. Nie trzeba soli, tylko trochę pieprzu i gotowe. Ponieważ moja rodzina nie przepada za zupami robię jeszcze ziemniaki. Najpierw je gotuję. Na patelni duszę cebulkę, dodaję ziemniaki, łyżkę wegańskiej śmietany i podlewam odrobiną wywaru warzywnego. Posypuję też pokrojonym czosnkiem. Odkryłam, że jeżeli czosnek dodam po podduszeniu cebuli smak jest bardziej wyraźny. Miałam rację. Trochę soli, pieprzu i gotowe. Ziemniaki polane wegańskim barszczem i gotowe!!!

 

Wegański barszczyk. Bez jaj.

Nie byłabym jednak sobą, gdyby się na tym skończyło, prawda? Miałam podduszone warzywa z poprzedniego dnia. Robiłam je z żółtym ryżem, czyli przyprawionym kurkumą.

Postanowiłam zrobić zapiekankę: warzywa, a na nie ziemniaki. Było tak dobre, że Mąż wchłonął zanim zdążyłam zrobić zdjęcie.

Moja zabawa resztkami trwa. Pozostały ryż wymieszałam z warzywami i grzybami  i wrzuciłam do piekarnika. Zrobiłam też sos: wegańska śmietana rozcieńczona wodą i wymieszana z wegańskim serem. Koleje danie gotowe. Jakie warzywa? Jakie tylko miałam w domu: marchewka, seler, pietruszka, cebula, papryka.

Obiecuję, że w przyszłym roku poeksperymentuję z wegańskimi smakami wielkanocnymi.

Kierunek Gettysburg, Pa.

Wycieczka rodzinna do historycznego miasteczka: Gettysburga w Pensylwanii. Największa bitwa wojny między północą i południem. Pierwszy, drugi, trzeci lipiec 1863: pięćdziesiąt jeden tysięcy zabitych lub zaginionych. Sto siedemdziesiąt tysięcy żołnierzy obu armii rozsypanych w okół dwu i pół tysięcznego miasteczka.

Przed wyjazdem konieczne rozeznanie. Zamówienie hotelu. Poczytanie o lokalnych restauracjach, w których jest coś do jedzenia. Wegańskie danie zwykle tylko jedno: sałatka. No bądźmy szczodrzy, mają jeszcze frytki. Po głębszych poszukiwaniach, przejrzeniu dziesiątek recenzji robimy rezerwację na sobotni obiad i niedzielny lunch. Przyjechaliśmy wczesnym popołudniem. Szybki objazd miasteczka, zakwaterowanie w hotelu i znowu na miasto. Pada deszcz, niewiele możemy zobaczyć. Obchodzimy główne rondo, główną ulicę ze sklepami z pamiątkami. Mijamy wiele wystaw zapraszających do “wycieczki z duchami”. Nie, to nie w naszym guście. Jesteśmy bojaźliwi. Babcia zawsze mówi, że to żywych trzeba się bać, nie martwych, ale ja tam wolę z nikim nie zaczynać. Tak na wszelki wypadek.

Jedziemy na obiad. Przytulne wnętrze, duuużo ludzi. To podobno dobry znak. Szybko zasiadamy do stolika. Jako przekąskę zamawiam sałatkę. Danie główne: risotto. Ni najgorsze. Ryż może odrobinkę za twardy. Może jedna szczypta za dużo soli. Zapiłam łykiem lokalnego piwa, jest dobrze.

Rano wycieczka po okolicy. Kolejne dni bitwy, kolejni wygrani i przegrani. Coraz więcej zabitych, ranionych zaginionych. Przewodnik pokazuje mi ponik polskiego oficera, Włodzimierza Krzyżanowskiego. Chwila zadumy, on walczył tutaj, rodacy w Polsce. O wolność, o ojczyznę, o niepodległość! Stąpam ścieżkami historii. Widzę żołnierzy przycupniętych za drzewami, kamieniami, w wykopach…Świst kul, lęk, adrenalina… Historia nigdy nie przemija…Jej duch wciąż jest obecny…

Idziemy na lunch. Chcemy pozostać pod wpływem czaru epoki Lincolna idziemy do znanej restauracji. Wystrój bardzo autentyczny: drewniane stoły, krzesła, kamienne ściany, jednymi słowy starodawny zajazd. Przeglądamy menu. I tu wielkie rozczarowanie. Samo mięso. W każdym niemal daniu. Znajdujemy dwa dania, które możemy zamówić: sałatkę i kanapkę z warzywami. Sałatka była nieświeża. Nawet bułka, którą do niej podali była podejrzana. Kanapka to samo. Do tego zapach mięsa…bleee, okropny. Całe popołudnie myślałam, że zwymiotuję. Musiałam stamtąd wyjść jak najszybciej.

W drodze do domu zastanawiałam się, dlaczego ludzie, którzy tam mieszkają uważają, że to takie rewelacyjne miejsca, warte odwiedzenia. Doszłam do wniosku, że jestem rozpieszczona. Mieszkam półtorej godziny drogi od Nowego Yorku. Około 40 minut on Filadelfii. Jadam w wielokulturowych miejscach, których kucharzami są jedni z najlepszych szefów w kraju. No i oczywiście gotuję w domu, więc wiem jak smakuje jedzenie domowej roboty i z puszki.

Nareszcie w domu. Otwieram lodówkę. Grzyby się na mnie patrzą. Cóż, zakasuję rękawy i do roboty. Mam ochotę na ziemniaki. Biorę kilka czerwonych i jednego słodkiego. Słodkie są podobno zdrowsze, ale Mąż nie lubi, więc je muszę przemycać do dań. Oskrobać, wrzucić do gorącej wody o czekać. Międzyczasie moje warzywa. Kroję Cebulkę, mam też resztki szpinaku. Do piekarnianka. Kiedy warzywa zaczęły mięknąć wrzuciłam je na na moje grzyby i znowu do piekarnika. Oprószyłam odrobią soli i papryki. Ziemniaki gotowe. Trzeba wszystko teraz mądrze połączyć w danie. Ziemniaki potłukłam z łyżką masła wegańskiego i śmietany sojowej. Curry, sól, pieprz. Mam też potężną garść koperku, czemu nie? Wszystko razem połączyć…Mmmm, dobre. Ziemniaki na nie grzyb z warzywami. To jest danie godne prawdziwego wegana! Teraz jestem syta. Wykończona, ale zadowolona.

 

 

Kolejny tydzień się zaczyna. Jeszcze tylko kilka dni i upragniony, wyczekiwany odpoczynek na Florydzie! Doniosę Wam, jak się tam traktuje wegan!

Pierwszy obiad na świeżym powietrzu.

Piękny dzień. Słoneczny, bezwietrzny. Letni, nie wiosenny. Żonkile kwitną, ptaszki śpiewają…

Wróciłyśmy z dziewczynkami do domu i zastałyśmy psy. Gdzie mąż? Może bierze prysznic? Łazienka pusta. Może pracuje w swoim biurze? Nie ma go! Idziemy na podwórko i tam znajdujemy zgubę. Wyciągnął poduchy, parasol i pracuje na dworze. Takiemu to dobrze, nie?

Oczywiście w taką pogodą to grzech jeść obiad w domu. Dzieciaki do lekcji a ja się biorę za obiad. Musi być szybki, zanim słońce zajdzie.

Makaron z warzywami. Mam też seitan, czyli ten twór z soi, który wygląda jak mięso i ma nawet podobny smak. Dzieciaki go lubią, więc raz na jakiś czas, czemu nie?

Makaron oczywiści pełnoziarnisty. Do gorącej osolonej wody.

Na patelnię warzywa: cebulka, czosnek. Chwilę później marchewka, pietruszka. Potem mała cukinia, nać selera, pomidor, garść suszonych pomidorów. Chyba tyle? Warzywa się szybko wygotowują, więc podlewam je odrobiną wody z makaronu. Dodaję seitan. Wrzucam makaron  do wielkiej michy, na niego warzywa, na wierzch szczodra garść szczypioru z cebuli.  Łyżka wegańskiego sera na wierzch. Przykrywam wszystko i odstawiam na bok.

Zrobiłam też sałatkę. Kilka dni temu byłam w restauracji. Trafiałam na bardzo ciekawą sałatkę, która mnie zainspirowała. Pomarańcza posypana czerwoną papryką. Zrobiłam niby tradycyjną sałatkę, ale dodałam pomarańczę i dodałam szczyptę papryki. Dobra. Soczysta.

 

 

Dzieciaki przygotowały stół na dworze. Jak miło. Słońce powoli zachodzi. Ptaki się kłócą. Psy biegają. Ja jednak nie mogę się zrelaksować. Mój mózg nie funkcjonuje prawidłowo… Jutro zaczynam nowy kurs nauczania polskiego i moja pierwsza lekcja nie jest dopięta na ostatni guzik. Przepraszam moje szacowne towarzystwo i biegnę do komputera. Po dłuższej chwili zabierają się do sprzątania po obiedzie, a ja molestuję klawiaturę. Miły gwar.

Kolejna godzina mija i nareszcie mogę odetchnąć z ulgą. Lekcja gotowa. Powoli podnoszę się z kanapy, żeby iść do drukarki, ale kątem oka widzę postać mojego Męża znikającą w lodówce. Co on tam znowu zgubił? Ledwo co posprzątane po obiedzie, a on jest głodny? Wyciąga jakieś chrupki warzywne. Mówi, że zje je z hummusem. Nie, to dla dzieci, na lunch. Ale on chce hummus. No dobra, mam pitę, skropię oliwą, oprószę papryką, wrzucę do piekarnika.  To on zaczeka. Przypomniało mi się, że mam jeszcze resztki fasoli sprzed kilku dniu. Pamiętacie? Fasolka i warzywa? Czytałam gdzieś, że hummus można zrobić z wielu gatunków fasoli. Może spróbować? Blender. Ząbek czosnku. Fasola z warzywami. Odrobina oliwy. Woda. Sok z jednej cytryny. Papryka. Pieprz. Odrobina soli. Pita gotowa. Dip gotowy. Pierwszy kęs…Oj, dobra jestem! Podaję Mężowi…Pochłania cały talerzyk.

Teraz mogę się w końcu zrelaksować. Wszyscy najedzeni. Lekcja wydrukowana. Dobranoc.

Przyjęcie niespodzianka.

Tydzień urodzinowy Męża oficjalnie uznaję za rozpoczęty!

To miała być całkiem spokojna sobota. Praca do południa potem jakiś obiad, film…Plany szybko się zmieniły. Mąż musiał jechać do Nowego Yorku na całodniowe spotkanie. Postanowiłyśmy, znaczy ja i córki, zaskoczyć go przedwczesnym przyjęciem urodzinowym. Szybkie zakupy, szybkie sprzątanie, szybka dekoracja, szybki obiad. Wszystko gotowe…nie pozostaje nam nic innego niż czekanie.

Lubię organizować przyjęcia. Lubię sprawiać, że ktoś ma te swoje kilka dni, które są tylko dla nich i o nich. Nauczyłam się tego tutaj. Mąż jest w tym specjalistą. Przyjęcia niespodzianki, pomysłowe dekoracje, niesamowici goście…Na jedno z moich przyjęć zaprosił trupę aktorską i podczas imprezy wszyscy zostali zaangażowani w improwizowaną sztukę. Jeden z “gości” został zamordowany i musieliśmy odnaleźć mordercę. Oj, zabawa była przednia.

Zrobiłyśmy sałatkę. Taką prostą, bez żadnych wymysłów: sałata, pomidor, ogórek, cebulka, papryka. Dresing: oliwa, ocet balsamiczny, czosnek, ziarna papryki, pieprz. Zwykle nie używam soli. Przygotowałam też ziemniaki na frytki. Kroję je i zalewam zimną wodą na kilka godzin. Skrobia osiada na dnie i ziemniaki są bardzo chrupiące. Nie wrzucam ich na olej, tylko na brytfankę do piekarnika. Odrobina oleju, tylko tyle, żeby nie przywarły, sól, pieprz, papryka.

Danie główne: domowej roboty wegańskie hamburgery! Kupiłam mieszankę warzywną, taką niby gotową do zrobienia hamburgerów, ale ja oczywiście muszę dodać swoje trzy grosze. Dzień wcześniej zagotowałam czerwoną fasolkę. Zmieliłam ją i okazało się, że wygląda ona tak samo jak moja mieszanka ze sklepu. Cóż teraz już wiem, że nie muszę jej kupować, skoro sama mogę sobie zagotować fasolkę. Wymieszałam wszystko razem, uformowałam kotleciki, na brytfankę i do piekarnika. Oczywiście podlałam odrobinę oleju, bo warzywa nie mają w sobie tłuszczu i mogłyby przywrzeć. Bułeczki też były wyjątkowe. Kupiłam dobrej jakości bułki pełnoziarniste, jasne i ciemne, do wyboru. Kiedy Mąż przyjechał do domu my leżałyśmy sobie wygodnie na kanapie udając, że nic ciekawego nie robiłyśmy cały dzień. On, bardzo podekscytowany, opowiadał nam o swoim spotkaniu, pokazywał zdjęcia. Dopiero po dłuższej chwili wszedł do jadalni i niemal zaplątał się w dekorację! Surprise!

Najpierw podałyśmy sałatkę, potem hamburgery i frytki. Ja lubię moje hamburgery z dużą ilością warzyw. Na bułkę kładę musztardę i zwykle jakąś mieszankę z kapuchą, potem kotlecik z rozpuszczonym wegańskim serem, na to trochę ketchupu i wegańskiego majonezu. Dziewczynki lubią swoje z ketchupem. Mąż z musztardą i cebulką. Wszystkim smakowało. Obiad zjedzony bez marudzenia, tak, jak lubię.

 

 

Na deser wegański tort. Piękny, ale słodki. Ja nie jestem wielbicielką słodyczy. Wolę słone smakołyki.

Niespodzianka nam się definitywnie udała. Mąż czuje się doceniony i kochany. A to dopiero początek jego tygodniowego świętowania. Zobaczymy jak się ten tydzień skończy…

Quiona na obiad.

Nie będę się nad sobą użalać, że jestem zabiegana, że nie mam na nic czasu…to nie ma nic do rzeczy. Jeść trzeba. Tylko ode mnie zależy, czy jem to, co lubię i jest dla mnie właściwe, czy jem byle co. Ja zazwyczaj wybieram to pierwsze. No, chyba, że mam na coś straszną ochotę.

Tak właśnie było ostatnio. Miałam ochotę na naleśniki i na kapuchę. Zrobiłam zatem naleśniki z farszem z kapuchy. Najpierw oczywiście gotowanie kapusty kiszonej. Ne przeszkadza mi, że jest kwaśna, więc jej zwykle nie gotuję. Duszę cebulkę i czosnek. Dodaję odciśniętą kapustę. Zalewam wywarem warzywnym i czekam… Kiedy używam kapustę do farszów przygotowuję ją kilka godzin wcześniej. Jeśli jest zbyt gorąca ciasto się jakby rozpływa.

Moje ulubione naleśniki: gazowana woda mineralna, mleko sojowe, mąka zwykła i pełnoziarnista, odrobina mąki ziemniaczanej, szczypta soli, olej. Metoda babcina, na oko. Po wymieszaniu składników wiem, że muszę dodać trochę maki. Teraz za gęste, więc trochę wody, aż do skutku. Dodaję olej, żeby potem nie podlewać na patelnię. Oczywiście, dla oszczędności czasu na kuchence lądują dwie patelnie. No to zaczynamy tę produkcję. Podgrzewam patelnię, ciasto, po minutce podrzucamy na drugą stronę, potem na talerz. Na środek łyżka ostygniętej kapuchy i zawinąć. I tak dalej i tak dalej. Mąż zwąchał obiad i zakrada się do kuchni. Ślina mu cieknie, to mówię biedakowi niech sobie weźmie jednego na spróbę. Potem drugiego, trzeciego…straciłam rachubę. Ma szczęście, że zawsze gotuję jak dla armii. Kilka naleśników zrobiłam z serem wegańskim. Lubię, jak się ser tak rozpuszcza. Pyszne…A na deser z marmoladą pomarańczową!

Naleśniki.

Kilka dni temu udał mi się jeszcze inny eksperyment. Kuskus z warzywami, kotleciki ziemniaczane, marchewka z fasolką szparagową i cebulką. Kuskus tradycyjnie, zalany gorącą wodą. Potem dorzucam jakie tylko mam warzywa: ogórek, pomidor, cebulka, papryka, pietruszka. Odrobina soli, pieprzu, oliwy. I zostawiam pod przykryciem. Lubię kiedy kuskus przejdzie warzywami. Nie lubię jak jest suchy.

Ugotowałam dużo ziemniaków. Postanowiłam zrobić kotleciki. Ostatnim razem nie zaczekałam, aż ostygną, dodałam też za dużo mąki. Dwa bardzo duże błędy. Wyszły tak twarde, że można je było użyć do samoobrony! Postanowiłam podjąć wyzwanie ponownie. Ziemniaki stygły od poprzedniego dnia, czyli są super zimne. Mąki nie dodałam prawie wcale. Tylko duszona cebulka, sól, pieprz. Tym razem odwrotnie. Bardzo miękkie. Obtoczyłam w bułce tartej wrzuciłam do piekarnika i czekam. Wolę używać piekarnika, niż patelni, bo mniej nasiąkają olejem. Po 15 minutach przerzucam na drugą stronę. Nie są super miękkie. Nie jest źle. Potrzebuję jeszcze warzywa na talerzu.

Podgotowałam marchewkę i fasolkę. Na łyżce wegańskiego masła poddusiłam cebulkę. Wrzuciłam na nią warzywa, sól, pieprz, brązowy cukier i sok z pomarańczy. Niezłe, niezłe. Smaczna kombinacja.

Kotleciki ziemniaczane, kuskus, warzywa, sos grzybowy.

Dzisiejszy obiad też nie najgorszy. Moje dzieciaki uwielbiają quinoa. To takie ziarno, drobniutkie, okrągłe. Gotuje się je jak ryż. Podobno jest lepsza, jeśli się ja namoczy, ale mój obiad był robiony w locie, więc nie było czasu na zabawy w moczenie. Po ugotowaniu ma takie niby łuski. Zaleca się ją weganom ze względu na wysoką zawartość białka roślinnego. To taki mały wegański sekret dla wtajemniczonych. Jeśli rozmawiasz z nowo poznanym weganem, który lubi gotować jedno z pierwszych pytań, jakie możesz usłyszeć, to czy gotujesz quinoa?  Użyłam dzisiaj innego gatunku niż zwykle i sama w sobie quinoa smakowała jak rozgotowany ryż. Na szczęście sos był wyrazisty. Miałam w lodówce, zawsze mam, kubek domowego sosu pomidorowego. Poddusiłam cebulkę, selera i czerwoną paprykę. Kiedy zmiękły dodałam namoczone kosteczki warzywnego białka. To coś takiego jak w Polsce mamy kotleciki sojowe, tyle, że to, co mam tutaj jest w kosteczkach. Dodałam do warzyw. Potem dodałam jeszcze szpinak. Na koniec sos pomidorowy i…tak czekamy. Wszystkie warzywa muszą ładnie przejść sosem. Między czasie wrzuciłam trochę warzyw do mojego garnka na parę: cukinię żółtą i zieloną, brokuły, cebulkę i marchewkę. Quinoa, na nią sos, na to warzywka. Wszyscy zjedli swoje porcje. Najmłodsza pociecha nawet poprosiła o porcję do szkoły na jutro.

Quinoa, sos pomidorowy z kosteczkami warzywmnymi, warzywa gotowane na parze.

Nadal eksperymentuję z moimi kuleczkami z fig. Zrobiłam nowe, zamiast rodzynek użyłam suszone żurawiny. Część obtoczyłam w kakao. Wzięłam kilka do pracy. Koleżanka wyglądała jak chomiczek wpychając do ust jedną kulkę za drugą.

Lubię karmić ludzi. Zazwyczaj w pracy dzielę się moim lunchem. Wiem, że zwykle to jedyny moment, kiedy mają styczność z wegańską kuchnią. I ku ich własnemu zaskoczeniu, stają się smakoszami!

Co jeść jak nie ma czasu?

Jedna z najdłuższych przerw w pisaniu jaką kiedykolwiek miałam. Muszę przyznać szczerze, że jestem wykończona.

Skąd to zmęczenie? Dużo rzeczy się nawarstwiło. Nadal mam starą pracę, a nawet dwie, do tego dołączyła nowa. Czy to normalne mieć trzy etaty? Tutaj tak. Jedną pracę mam ze względu na ubezpieczenie zdrowotne i świadczenia socjalne. W USA są one bardzo drogi. Płacenie za nie z kieszeni to koszmar. Nigdy nie są też tak dobre jak te, które się dostaje pracując dla dużej korporacji. Druga praca, bo tak się jakoś trafiło. Znajoma zapytała czy chciałabym uczyć polskiego na uczelni, powiedziałam “czemu nie?” i się to już tak ciągnie trzeci rok. Niestety godziny są mordercze: od osiemnastej do dwudziestej plus ponad półgodzinny dojazd w jedną stronę. Trzecia to też taki przypadek. Kiedy pracowałam na pół etatu nudziło mi się i postanowiłam zostać “rodzicem wolontariuszem”. Zaczęło się od jednej godziny w tygodniu. Potem trzy. Potem wpadłam na pomysł, żeby zrobić sobie certyfikat zastępcy nauczyciela. Tak, mamy tutaj takie stanowiska. W każdej, nazwijmy to gminie, jest sztab zastępców którzy są wzywani do pracy w zależności od potrzeby. Czasami dzwonią wieczorem, czasami pobudka wcześnie rano…Myślałam, że będą dzwonić raz na kilka tygodni, dzwonią jednak w mój każdy wolny dzień. Zatem pracuję sześć dni i jeden wieczór w tygodniu. Obszerne usprawiedliwienie, ale prawdziwe.

W Polsce nigdy nie pracowałam na poważnym stanowisku, ale wydaje mi się, że kiedy idzie się do pracy, to warunki finansowe przeważają w wyborze pracy. Tutaj to się trochę rozmywa. Szczęściarze wykonują zawody, które kochają. Większość pracuje bo musi. Ja nadal muszę sobie i innym coś udowodnić. Po pierwsze, że moje studia z Polski nie były marnotrawstwem czasu. Po drugie, że można się tutaj spełnić zawodowo będąc emigrantem. Po trzecie, chcę mieć pracę, do której będę chciała a nie musiała iść każdego dnia. Mam cel i do niego dążę. Na razie musi zostać tak, jak jest.

Jest jeszcze jeden element tej zagadki… Od kilku lat pomagam pewnej starszej pani. Poznałam ją kiedy miała około siedemdziesiątki i chciała, żebym nauczyła ją angielskiego. Podziwiałam ją za chęci i wytrwałość, ale szybko okazało się, że jest jej bardziej potrzebny tłumacz niż nauczyciel. Ponieważ nadal prowadzi serwis sprzątający potrzebowała kogoś w rodzaju sekretarki. Po kilku miesiącach zauważyłam, że ona tak dużo płaci swoim pracownikom i tak dobrze o nich dba, że mało co zostawia sobie. Odeszłam. Ale ona nie pozwoliła mi odejść do końca. Znalazła innego tłumacza do biznesu, ale chciała, żebym nadal jej pomagała w sprawach osobistych, takich jak np chodzenie do lekarzy. No i się zaczęło. Od Annasza do Kajfasza. Od lekarza rodzinnego do specjalisty, od specjalisty A do specjalisty B itd.  Kilka dni temu przeszła przez operację wymiany biodra. Do moich codziennych obowiązków doszły konsultacje z lekarzami, pielęgniarkami, odwiedziny w szpitalu. Pewnie zastanawiacie się nad jedną oczywistą rzeczą: gdzie jest jej rodzina? Czy ma w ogóle kogoś? Czy naprawdę jest sama i musi opierać się na pomocy obcych? Przyjechała tutaj wiele lat temu sama. Była wdową bez pracy. Dzieci już dorosłe, wnuki też nie małe. Postanowiła przyjechać tutaj. Podziwiam ją za jej stanowczość i samozaparcie. W Polsce nigdy nie jeździła samochodem, tutaj zrobiła prawo jazdy i nadal jeździ. W Polsce zawsze pracowała dla innych tutaj przez lata prowadziła świetnie prosperujący biznes. W Polsce miała rodzinę, taką biologiczną. Tutaj stworzyła sobie drugą rodzinę, taką, z którą naprawdę żyje. Polska po latach stała się czymś nierzeczywistym. Czymś o czym się ogląda w telewizji bardzo negatywne wiadomości. Kiedy jej się pytam dlaczego nie sprzeda wszystkiego co ma i nie pojedzie do Polski, do dzieci i wnuków, mówi, że ona się boi Polski. Polska wydaje jej się czymś ciemnym, szarym, przygnębiającym. Rodzina nauczyła się żyć bez niej, przynajmniej emocjonalnie, ona bez nich. Niby ktoś kiedyś próbował zdobyć wizę żeby ją odwiedzić, ale jej nie dostał. Wydaje mi się, że ona im nie mówi, że potrzebuje stałego dozoru. Nie wiem, czy wiedzą, że rekonwalescencja po operacji będzie trwała co najmniej trzy miesiące. Czy im powiedziała, że są jeszcze inne komplikacje zdrowotne, że na tym się nie skończy, że tak właściwie się zaczyna? Nigdy z nimi nie rozmawiałam. Nie wiem, jakie mają relacje. Czy powinnam do nich zadzwonić i powiedzieć, że ona nie może mieszkać tylko ze współlokatorami? Próbowałam dzisiaj dzwonić, ale nikt nie odebrał, może i dobrze… Cała sytuacja spędza mi sen z powiek…

Co zatem jemy…Szybkie i proste dania. Nic nowego, nic wymyślnego. Warzywa w woku do tego makaron ryżowy, albo zwykły. Albo makaron z sosem pomidorowym. Co prawda w niedzielę robiłam pierogi. Moja młodsza pociecha zażyczyła sobie robienie pierogów jako myśl przewodnia jej przyjęcia urodzinowego. Fajnie było. Smakowały im pierogi z ziemniakami i serem tofu. Ups, zapomniałam im powiedzieć, że to tofu! No, cóż, teraz już za późno…

Jest jednak coś, co zrobiłam kilka dni temu i mam na punkcie tego kompletnego bzika. Kuleczki z daktyli!. Potrzebne składniki: orzechy, daktyle, wiórka kokosowe. Ja dodałam jeszcze rodzynki. Orzechy wrzucić do blendera. Kiedy są już drobne dodać pozostałe składniki. Zostawić część wiórek do obtoczenia kulek. Kiedy wszytko ładnie się połączy formować kulki i obtaczać w wiórkach. Wrzucić do zamrażalki  na godzinkę i gotowe. Zamrożenie sprawi, że się lepiej trzymają. Py-szno-ści! Są słodkie i jednocześnie bardzo sycące. Rewelacyjny i zdrowy deser. Będę z nimi eksperymentować…mam już kilka pomysłów.

Kuleczki z daktyli