Pomysły na wegańską Wigilię.

Jeszcze tylko tydzień i Wigilia. Planujecie już menu? Ja powoli tak. Będę miała niezłe wyzwanie, bo moja Wigilia musi być nie tylko wegańska, ale jeszcze bezglutenowa. Nie zdołam zrobić wszystkiego bezglutenowo, ale moja przyjaciółka na pewno nie wyjdzie ode mnie głodna w Wigilię.

Kilka potraw będzie starych i sprawdzonych. Oto, co mam na mojej liście.

  1. Pierogi z kapustą i grzybami.
  2. Pierogi z ziemniakami i tofu.
  3. Uszka z grzybami.
  4. Barszcz czerwony.
  5. Babka ziemniaczana.
  6. Owies.
  7. Russian tea cookies na deser.
  8. Tofu “po grecku”.
  9. Łazanki z makiem i suszonymi owocami.

Chcę jednak spróbować też coś nowego.  Myślałam o:

  1. Gołąbkach z czerwonej kapusty z farszem z kaszy, ryżu i grzybów.
  2. Kotlety z grochu i kapusty.

Wystarczy jedenaście potraw. Znając mnie w ostatniej chwili zrobię coś z resztek.

W piątek pracuję tylko pół dnia, więc pewnie będę robić ostatnie zakupy. W moich lokalnych sklepach ciężko znaleźć suszone grzyby. Często mieszam je ze świeżymi boczniakami i kanią. W sobotę zacznę pewnie powoli gotować farsze. Niedziela – tofu po grecku i pewnie pierogi i łazanki. Uszka już mam. W okolicy Świąt w USA często spotykamy się ze znajomymi i każdy przynosi gotowe danie. Ja zrobiłam uszka i barszczyk. Oczywiście przesadziłam z uszkami. Nie tylko wystarczyło nam na obiad ze znajomymi, ale wystarczy również na Wigilię. Muszą poczekać w zamrażalce przez tydzień.

Na pierogi, uszka i łazanki robię to samo ciasto: mąka, woda, olej. Czasami dodaję środek zastępujący jajka, ale bez niego też ciasto wyjdzie. Ile czego? Mój problem polega, że ja zwykle na oko… Tylko kiedy piekę trzymam się przepisu. No i kiedy gotuję ryż. Tutaj nie ma wątpliwości: 2:1 albo nic z tego nie wyjdzie.

Farsz do pierogów z kapustą i grzybami też mam dobrze opanowany: zagotować kapustę, odcisnąć z wody, pokroić. W dużej patelni poddusić cebulkę, dodać grzyby, kapustę. Dodaję również odrobinę otrębów, żeby wciągnęły nadmiar soków.

Farsz do pierogów ziemniaczanych to nadal wyzwanie. Dlaczego? Bo zwykle za szybko łączę składniki, kiedy ziemianki są jeszcze ciepłe. Mam nadzieję, że w tym roku będę pamiętać.

Oczywiście pierogi po zagotowaniu idą na brytfankę i podpiekam je na rumiany kolor w piekarniku. Na wierzch duszona cebulka.

Farsz do uszek tradycyjny: namoczyć suszone grzyby, najlepiej w niesłodkim mleku (ryż, soja) na noc. Potem zagotować. Nie mam maszynki do mielenia więc je potem tylko rozgniatam ręcznym blenderem z podduszoną cebulką.

Babka ziemniaczana to też małe wyzwanie. Kiedy trzymam się przepisu wszystko jest dobrze, zaczynam komnbinować i różnie to bywa. Problem polega na tym, że w oryginalnym przepisie na wegańską babkę ziemniaczana jest bardzo dużo oleju. Ostatnim razem zastąpiłam go wywarem warzywnym i było dobrze. Zawaliłam dodając za dużo kaszy manny. Babka wyszła trochę “gumowata”. Składniki: gotowane ziemniaki, ostudzone, olej, kasza manna, duszona cebulka, sól, pieprz. Jak widzicie ja do wszystkiego dodaję duszoną cebulkę!

Owies. Jedno z moich ulubionych dań. Najpierw trzeba go zarumienić w piekarniku na brytfance. Potem długo gotować. Gotuje się go prawie jak risotto: jak ubywa wody, trzeba dodać więcej, aż zmięknie. Przypuszczam, że zrobię go z grzybami i cebulką.

Jedno z moich ulubionych dań: tofu z warzywami z ryby po grecku. Tofu odsączam, opiekam. Dusze warzywa: cebulka, seler, marchewka, pietruszka. Dodaję domowy sos pomidorowy i gotowe. Potem układam warstwami: warzywa, tofu, warzywa, tofu, warzywa. To danie musi być zrobione dzień przed podaniem. Tofu ładnie nasiąknie.

Łazanki będą zrobione z pozostałości z ciasta na pierogi, bo jakoś zawsze robię za dużo ciasta. Kupię gotowy mak w polskim sklepie. I tyle.

Co do gołąbków i kotlecików, to powiem Wam za tydzień.

Pochwalę się, co było na śniadanie dzisiaj. Dzieciaki chciały gofry i pan cakes, czyli racuszki. Znowu zgubiłam przepis i znowu było “na oko”. Mąka, mleko sojowe, łyżka brązowego cukru, olejek waniliowy, proszek do pieczenia, proszek zastępujący jajka. Dzieciaki były uradowane. Dla siebie zmodyfikowałam gofry. Dodałam płatki owsiane, wiórki kokosowe, ziarna siemienia lnianego i ziarna chia. Nie mam pojęcia jak się one nazywają po polsku, ale wyglądają prawie jak mak. Mają inny smak i w połączeniu z płynem rosną. Mają podobno zaspakajać głód i pomóc w wypełnieniu żołądka. Tak, muszę zacząć się pilnować z moją linią. Po operacji stopy przez wiele miesięcy nie byłam zbyt aktywna fizycznie, więc tu i ówdzie trochę przybyło.  No a w Święta w cale nie będzie łatwiej dbać o prawidłowe odżywanie. Oj, tam, raz na rok można, prawda?

 

 

Ewa's Nokia Lumia 920_20121215_001

 

Listopadowa zaduma.

Pierwszy listopada. Dla niektórych czas zabawy, przebierańców i cukierków. Dla mnie nadal jest to jednak czas zadumy. Tęsknię za błądzeniem w ciemnościach po cmentarzu przy blasku świec. Za zapachem wosku. Za podmuchem wiatru. Tajemnicą tej nocy. Jako mała dziewczynka bałam się cmentarza. Z czasem przyszedł czas na jego szacunek i akceptację. Przestał być miejscem strachów i duchów. Stał się miejscem odwiedzin starych znajomych. Idąc na cmentarz czułam wewnętrzną ciszę i spokój.

Kilka dni temu przeszedł przez USA huragan Sandy. Mieszkam W NJ, wiec muszę przyznać, że Sandy nie była dla nas łaskawa. Paskudny babsztyl. Widzieliście zapewne zdjęcia z nad oceanu. Najbardziej mi żal starych miejsc, z którymi wiążą się wspomnienia: wspólne wypady z siostrami podczas ich odwiedzin do Atlantic City, plaża. Wielu elementów z tych dawnych podróży już nie ma.

Spędziliśmy kilka dni w ciemnościach, przy świecach. Niektórzy znajomi nadal nie mają prądu, ogrzewania, wody. Internet i telefon to teraz istny luksus w naszej okolicy.

Siedząc przy kominku, czytając książkę w balasku świec poczułam się jakbym była przeniesiona w czasie. Tak, jakbym dzieliła los z bohaterami mojej książki, pierwszymi kolonistami. Zabrać nam wszystkie wynalazki XXI wieku i tak naprawdę jesteśmy tymi samymi ludźmi, co moi przyjaciele z książki Michenera. Musiałam przygotowywać posiłki w świetle świec i lamp. Dom ogrzewaliśmy paląc w kominku. Gotowałam tylko to, co było dostępne w mojej domowej spiżarni. Tak, ta chwila ciszy i spokoju się przydała. Dała do myślenia. Co tak naprawdę jest ważne? Budynek? Samochód? Najnowszy model laptopa? To wszystko nie ma żadnego znaczenia w obliczu mocy natury, zagrożenia życia i zdrowia.

Co gotowałam nie mając prądu i światła, jak? Na szczęście mieliśmy gaz, więc bez problemu mogłam coś upichcić. Miałam trochę resztek, które musiałam wygotować, żeby się nie zepsuły. Pieczona czarna fasolka. Namoczyłam ją na kilka godzin, dodałam przyprawy, wrzuciłam do piekarnika. Była w lodówce podczas burzy. Musiałam coś z nią zrobić. Poddusiłam cebulkę, do niej trochę czosnku, pół czerwonej papryki, pietruszka, łyżka topionego serka. Miałam ugotowany ryż. Podgrzałam go na patelni, bez dodawania oleju. I gotowe.

Czarna fasolka i ryż.

W zamrażarce było kilka kulek domowego ciasta drożdżowego. Cóż, nie może się zmarnować! Wczoraj robiłam calzone. Rozciągnęłam ciasto palcami, na połowę wyłożyłam duszone warzywa (cebulka, czosnek, seler, papryka, por) i do piekarnika. Dzisiaj znowu to samo, ale inny zestaw warzyw: cebulka, czosnek, papryka, szpinak.

Vegańskie calzone.

Dzieci bardzo lubię tutaj coś, co się nazywa pretzel, podobne do naszych obarzanków. Postanowiłam sama zrobić.  Okazało się, że ciasto jest zbliżone do mojego drożdżowego. Jedyna różnica polega na tym, żeby wyrośnięte już pieczywo zamoczyć w wodzie z sodą. Tak też zrobiłam i wyszły rewelacyjne paluchy domowej roboty. Posypałam je wiórkami cebulki, posmarowałam wegańskim masłem wymieszanym z czosnkiem. Nie mogę przestać ich jeść, już zjadłam trzy!

Domowe paluchy.

Powroty!

Już jestem!!!! Po kilku miesiącach nieobecności wróciłam!!!

Mam niesamowicie dobre wymówki: byłam w Polsce i miałam problemy z internetem, po powrocie miałam operację stopy zatem nie chodziłam i nie gotowałam przez dłuższy czas, potem dostałam nową pracę i zaczął się kolejny rok akademicki… Jednymi słowy urwanie głowy. Będę wracała do poszczególnych wymówek wspomnianych powyżej od czasu do czasu.

Moja przygoda z weganizmem była ostatnio wieloraka: od ścisłej diety wegańskiej, poprzez podjadanie pizzy aż do obżerania się lodami… Wstyd mi za siebie, a co najgorsze, czuję się fatalnie. Muszę się zdetokoswać! Nie będę odkładać do jutra, zaczynam już dziś, teraz w tym momencie!

Skąd taki krok w tył? Z lenistwa, z głupich nawyków. W Polsce łatwo mi przychodziło usprawiedliwianie się: oj, tak trudno być weganką, oj, taki tylko plasterek  sera od czasu do czasu… W drugim tygodniu mój organizm przypomniał mi, że jednak nie lubi sera, posłuchałam!

Najtrudniejsze było jak zwykle jedzenie poza domem. Pojechaliśmy na weekend do Zakopca. Mogę otwarcie powiedzieć, że musiałam głodować. W jednym miejscu wzięłam sobie tylko pieczone ziemniaki i jakieś surówki. Z tego co pamiętam upewniłam się, że bez majonezu i śmietany. To było dobre, choć nie do końca wartościowe danie. Na drugi dzień dzieci strasznie chciały pierogi. Mnie się zachciało placków ziemniaczych. W domu oczywiście robię je bez jajek ale przypuszczam, że te Zakopiańskie były z jajkiem. Żeby tego było mało przypuszczam, że były pieczone na smalcu. Omal nie zwymiotowałam po pierwszym kęsie. Pierogi dzieci też były okropne. Po samym zapachu wiedziałam, że też coś w nich jest podejrzanego. Tego wieczoru jadłam chipsy na obiad.

Byłam bardzo rozczarowana kulinarnymi wyprawami w Zakopanem. Drogo. Obsługa niezbyt przyjemna. Jedzenie kiepskiej jakości. Doszłam do wniosku, że kelnerzy i kelnerki w miejscach takich, jak Zakopane, nie muszą być mili. Nie polują na “stałych bywalców”, więc im nie zależy, czy wrócisz, czy nie. Następnego dnia będą mieli nową grupę głodomorów, którzy naiwnie wkroczą w ich progi. Kucharczykowie też nie muszą się starać. Przy takiej ilości kilkudniowych gości szansa, że ktoś zabłądzi i wstąpi jest ogromna. Smutne to było. Nasi mięsożerni przyjaciele poszli na obiad do McDonalda. Stwierdzili, że przynajmniej wiedzą, co dostaną. Ceny były te same. Sądzę, że otwarcie wegetariańsko-wegańskiej restauracji w Zakopanem i innych miastach turystycznych byłoby świetnym pomysłem biznesowym. Gotowanie dań warzywnych jest tańsze, ale ceny na menu mogłyby być bardzo konkurencyjne.

Właśnie sprawdziłam internet i rzekomo są w Zakopcu miejsca przyjazne dla wegano-wegetarianów, ale jakimś cudem ja żadnego nie widziałam. I oczywiście strony internetowe bez menu! Sama nazwa firmy i adres na internecie nic nie znaczą! Musicie mnie przekonać, że warto Was szukać po mieście!

Po powrocie do domu byłam grzeczna. Byłam uwięziona przez miesiąc. Ciężko gotować poruszając się o kulach. Mąż pod moje dyktando gotował dania czysto wegańskie. Próbowałam upraszczać moje pomysły do niezbędnego minimum, żeby go nie zniechęcić. Problemy się zaczęły, kiedy dzieci zapytały o pizzę. Nie mogłam jej zrobić i tłumaczenie przepisu moim domowym “kucharzom” było w tamtym momencie ponad moje siły. Zaczęliśmy zatem kupować pizzę. Kilka tygodni później doszły lody. I tak zostało, aż do dziś.

Dziś jest nowy dzień. Zatwierdzanie komentarzy moich wiernych czytelników zainspirowało mnie do pisania i do bycia wierną mojej wegańskiej diecie! Dziękuję Wam za to!!! Potrzebowałam tego!!!

 

Nasze piękne góry!!!

Nasze piękne góry!!!

Hasło XXI wieku: „Nie mam czasu!”

Kiedy ostatnio ktoś Wam powiedział, że ma dużo wolnego czasu? że z nudów zrobi obiad z kilku dań? że ma tak dużo wolnego czasu, że nauczy się jak robić prawdziwe suflety?  Ja nie pamiętam, czy to się kiedykolwiek zdarzyło. Wszystkie osoby, z którymi rozmawiam gdzieś gonią, spieszą się, pędzą. Niestety odbija się to na diecie. Szybkie, proste dania z zamrażalki zastępują prawdziwe i wartościowe posiłki.

Muszę przyznać, że jestem członkinią klubu”Nie mam czasu”. Ba, powinnam być prezydentem! Praca, szkoła, dom, dzieci, mąż, zwierzaki. To w cale nie są żarty. Mój kalendarz jest wypchany po brzegi. Żeby o czymś nie zapomnieć, nie spóźnić się piszę sobie dzienny plan: od…do… czytam, od…do…uczę się, od…do… pracuję, od…do…gotuję. Jak mam szczęście, to miedzy tymi dziennymi sprawunkami wcisnę gdzieś siłownię. Nawet przestałam chodzić na zakupy! Mąż maszeruje do warzywniaka raz na tydzień z listą.

Szczytem wszystkiego jest proszenie dzieci i męża o przygotowanie obiadu! Tak, do tego doszło! Skandal. Już nie “Matka Polka”, nie… Powiem Wam zatem co miałam na obiad przygotowany przez Szesnastolatkę, Jedenastolatkę i ich tatę.

Szefem kuchni w takich sytuacjach jest…(fanfary!)… Jedenastolatka! Tak, najmłodsza w rodzinie ma ogromne zamiłowanie do kuchni. Ułożyła plan, że jednego dnia przygotowują makaron z sosem pomidorowym, drugiego makaron czosnkowy. Do tego sałatka na przystawkę. Oczywiście sos do pierwszego dania był już w lodówce. Przewidziałam sytuację i zrobiłam go wcześniej. Jak smacznie smakuje obiad, którego się nie gotowało!

Brygada zaskoczyła mnie z drugim daniem. Wiedziały, że je lubią, więc wyszukały przepis na internecie i przygotowały danie. Zagotowały makaron spaghetti. Powiedziały mi, że podgrzały oliwę z posiekanym czosnkiem. Potem do makaronu dodały zioła: świeżą bazylię i oregano oraz drobno pokrojonego pomidora. Ja oczywiście musiałam dorzucić swoje trzy grosze i na wierzch dodałam pieczoną cieciorkę. Pyszne!

 

Makaron czosnkowy z cieciorką.

Makaron czosnkowy z cieciorką.

Jak piec cieciorkę? Nic prostszego. Namoczyć na kilka godzin. Dodać przyprawy: sól, pieprz, paprykę, curry (jeśli lubisz). Przelać do naczynia żaroodpornego lub głębokiej brytfanki. Im dłużej się moczy, tym krócej będzie się piec, ale zarezerwujcie około 45 min. To samo można zrobić z każdą inną fasolką. Pod koniec pieczenia lubię dodać duszoną cebulkę. Można podawać z ryżem, makaronem, rozgniecione jako pastę do wrapów.

Po kulinarnej przygodzie mojej rodziny postanowiłam ich wynagrodzić i zrobić domową pizzę. Znalazłam dobry przepis:

3,5 szkl mąki,

1,5 szkl wody,

2,5 dkg drożdży,

łyżeczka soli,

szczypta cukru.

Pizza przed...

Pizza przed….

Najpierw rozdrobniłam drożdże w ciepłej wodzie z odrobiną mąki, solą i cukrem.  Kiedy zaczęły rosnąć dodałam resztę składników i przeniosłam ciasto na stolnicę. U nas jest wysoka wilgotność powietrza więc musiałam dodać więcej mąki niż było w przepisie. Babcia zawsze mówiła, że ciasto drożdżowe wyrabia się dotąd, dopóki nie odchodzi od ręki. Nie miałam czasu skończyć pizzy, więc podzieliłam ciasto na kilka części i zawinęłam w folię. Jakież było moje zaskoczenie, gdy wróciłam do domu i otworzyłam lodówkę. Ciasto nadal urosło w folii tak bardzo, że ją porozrywało! Przynajmniej wiem, że wyszło! Palcami rozciągnęłam ciasto na blachę. Muszę kupić sobie kamień do pizzy, bo blacha nie piecze spodu. Jest dwie rzeczy, które są bardzo ważne w robieniu pizzy:

  1. Zostaw ciasto do wyrośnięcia na kilka minut przed wrzuceniem do piekarnika.
  2. Nastaw piekarnik na najwyższą możliwą temperaturę. Ciasto jest już wyrośnięte, wiec musi się tylko upiec. Moja pizza była gotowa po około 8 minutach.
Pizza po....

Pizza po….

Smacznego!

Weganka w polskiej restauracji.

Lubię plenić wiedzę o polskiej kulturze wśród moich amerykańskich przyjaciół. Jedną z moich metod, poza wymądrzaniem się na temat długowieczności naszego kraju, są wizyty w polskich restauracjach. Nie ma ich wiele, ale zawsze coś. W małej mieścinie, jak nasza, znajdą się możne dwie na krzyż.

Ta nasza ulubiona nam się przyjadła. Postanowiliśmy spróbować coś nowego. Cóż wyboru ogromnego nie ma. Była jeszcze jedna restauracja, ale już ją zamknęli. Pozostał nam bufet przy jednym ze sklepów spożywczych. Żeby się upewnić, że mamy po co tam iść najpierw przeprowadziłam “wywiad środowiskowy”. Co tam podają? Czy da się to zjeść? Czy jest gdzie usiąść? Zapewniono mnie, że tak. Na wszelki wypadek wzięłam numer telefonu do “bosowej”. Zadzwoniłam. “Bosowa” powiedziała, że nie ma problemu. Przygotuje nam zestaw dań, zastawi stół. Powiedziałam, że będzie kilku wegetarian (wiedziałam, że termin weganie będzie poza zasięgiem słownika), więc czy można poprosić, żeby w zestawie znalazły się pierogi z kapustą? Ależ oczywiście, nie ma problemu, będzie półmisek z pierogami.

Czy mogę z góry Wam powiedzieć, że to był jeden z najbardziej żałosnych wieczorów jaki kiedykolwiek doświadczyłam? Oj, dostałam dobrą wegańską nauczkę!

Sądziłam, że skoro to polska jadłodajnia to nie będzie tak bardzo odbiegała od tradycyjnych nawyków goszczenia klientów. Wchodzimy, nikt na nas nie czeka. Ani “bossowa”, ani manager, ani supervisor zmiany, nawet ekspedientka nas zignorowała. Chodzę zatem po sklepie i szukam informacji co do naszej “rezerwacji”. No tak, mamy stolik w drugim pomieszczeniu. Stół z białym obrusem, zastawa, wygląda nieźle. Cóż niestety tylko stół. Pozostała część pomieszczenia wyglądała jak składzik niepotrzebnych rzeczy. Jakieś kanapy, stoliki, krzesła. Jednymi słowy wszystko, co może się przydać w restauracji?!? Pozytywne nastawienie, pozytywne nastawienie… Pan pyta, czy ma włączyć światło. Jasne, czemu nie. Włączył światło i wyszedł. Dopiero po czasie zauważyłam, że wyłączył nam wentylator. Kto mieszka w NJ o tej porze roku, ten wie, że wentylacja to konieczność! Pozytywne nastawienie, pozytywne nastawienie… To może otworzymy wino, zrobi się milej (Bossowa mnie uprzednio poinformowała, że za podanie i zmycie lampek do wina jest dodatkowa opłata lub można przynieść swoje kubeczki!!! Zapłacę za lampki!!!). Idę poszukać Pana, żeby nam otworzył wino. Pan mówi, że nie mają korkociągu!!!! Ale na przeciwko jest sklep z alkoholem i na pewno nam pożyczą!!!! Zatkało mnie. Przez chwilę stałam przed nim, bo nie wierzyłam w to, co powiedział. Mąż stał obok mnie i pobiegł do “likieru”. Z płonącą twarzą, z zawstydzenia i oburzenia, wróciłam do stolika. Mąż też wrócił, bez korkociągu, bo nie mieli! Okazało się, że jeden z naszych towarzyszy niedoli znalazł taki mały plastikowy składany korkociąg. Tłumaczył, że dopiero wrócił z wakacji i jeszcze nie do końca wypakował plecaka ze swojego ekwipunku turystycznego. I chwała mu! Podają jedzenie. Gołąbki z mięsem, pyzy z mięsem, pierogi z kapustą mocno okraszone kawałkami słoniny wielkości małego prosiaczka. Popatrzyliśmy z mężem na siebie, w brzuchu zaburczało… Została nam do jedzenia ćwikła. Postanowiliśmy zerknąć szybko na resztki w bufecie, może tam się coś znajdzie. Wpadamy na Panią Kucharkę. Mówię, że zamawiałam wegetariańskie pierogi a one są podane z padłą świnką. Oburzona rzuciła coś na stół, że oni zawsze tak podają, że ona nie pójdzie do domu tylko zagotuje nam nowy gar. Mówię, że nie trzeba i bierzemy smutne, blade resztki kopytek. Ze złości i wstydu ledwo co przełknęłam! Nasi Towarzysze, mięsożercy, byli zachwyceni. Nie tylko zapłacili niewiele za swoje obiady, ale jeszcze wzięli do domu góry resztek. My wróciliśmy do domu głodni, wściekli i z pustym portfelem! “Bosowa” obiecała, że policzy jak od osoby przy bufecie, ale chyba zapomniała to przekazać osobom na popołudniowej zmianie.

Wniosek: Polacy nie mają pojęcia o biznesie! Jak można wziąć od kogoś zamówienie i nie dotrzymać słowa. Jak można prowadzić restaurację / bufet i nie mieć na stanie korkociągu? Jak można liczyć dodatkową sumę za podanie szklanki? Ale chyba najbardziej zdziwiła mnie kucharka. Ona w ogóle nie wiedziała, co ja do niej mówię. Co to znaczy wegetariańskie? Jak to można podać pierogi bez skwarków? Polskim jadłodajniom daleko jeszcze do wielkiego świata!!!

Nie ma to jak jedzenie w domu. Nie ma rozczarowania, bo wiem, co chcę i co robię.

Kwintesencją letniego gotowania w naszym domu jest makaron z truskawkami. Też lubicie? Nie ma zatem co marudzić o przepisie, bo prosty jak drut. Makaron i zmiksowane z cukrem truskawki. I tyle. Pyszności!!!!

Makaron z truskawkami!

Truskawki wylądowały też w mojej sałatce. Nie, nie owocowej, takiej zwykłej, warzywnej. Sami spróbujcie, jakie to dobre!!!

Sałatka z truskawkami.

Zdrowie i medycyna

Często w drodze do pracy słucham polskiego radia. Lubię wiedzieć, co się tam dzieje, czego sobie wszyscy słuchają. Dobra muzyka, wiadomości. Czuję się bliżej domu.

Co mnie najbardziej zaskakuje w polskich mediach to ilość reklam leków. Na ból głowy, gardła, alergie, pryszcze, stawy, zatwardzenie…jednymi słowy na wszystko. Coś Cię boli, coś Ci dolega, coś Ci się nie podoba…weź pigułkę! Chcesz zapobiec czemuś, chcesz coś poprawić…weź pigułkę. Masz pryszcze? Masz nadwagę? Masz problemy z delikatnymi naczynkami na twarzy? Może chcesz zapobiec chorobie? Pigułka, pigułka, pigułka!

Nie podoba mi się to. Tak, są sytuacje, kiedy nie ma wyjścia. Leki powinny być jednak stosowane jako ostateczna deska ratunku. Większość dolegliwości dnia codziennego wywołane są przez niewłaściwą dietę. Przykład: nadwaga. To taka bardzo typowa odpowiedź, ale jakże często ignorowana. Za dużo węglowodanów, cukru, przetworzonych produktów…Wiem, że są osoby, które mogą jeść niewiele a waga i tak nie drgnie. Coś o tym wiem. Od kilku tygodni staram się jeść rozsądniej i nic. Waga, jakby zaklęta, stoi w miejscu. Nie będę nikogo obwiniała tylko samą siebie. Lubię jeść i gotować i tyle. Jeśli chcę mieć lepsze rezultaty muszę więcej ćwiczyć. Muszę przestać podjadać wieczorami. Powinnam zmniejszyć porcje. Nigdy jednak nie sięgnę po tabletki, co to, to nie. Może byłoby łatwiej, może szybciej, może nie musiałabym się tak pilnować, ale byłaby to tylko krótkotrwała zmiana. Wagę mogę zrzucić tylko wtedy, jeśli zmienię swoje złe nawyki NA ZAWSZE.

Problemy z cerą również są związane z dietą. Wystarczy jeść więcej owoców, np. truskawek, jagód. Konieczne jest też picie wody, dużo wody. Cera się oczyści i jednocześnie nie będzie sucha. Sucha cera jest zwykle oznaką odwodnienia organizmu. Kremy pomogą tymczasowo, ale długotrwałe efekty da tylko zmiana nawyków. Wiem, bo sprawdziłam. Swój dzień, jeśli tylko mogę, zaczynam od półtoralitrowej butelki wody. Pomaga mi nie tylko poprawić kondycję cery, ale też pomaga mi oczyścić organizm z toksyn. Polecam.

Nawet banalne przeziębienia mogą mieć swoje przyczyny w diecie. Dlaczego? Bo organizm zamiast otrzymywać niezbędne witaminy i minerały z mądrze zbilansowanej diety ma podawane rzeczy, które mu szkodzą. Czytałam niedawno coś na temat nabiału. Człowiek z natury nie toleruje dobrze laktozy. Spożywanie nabiału, mleka, sera, powoduje, że organizm skupia się na walce z nim zamiast z bakteriami. Mleko i jego pochodne są traktowane jako intruzi. Od lat wmawiano nam, że powinniśmy pić mleko, bo zdrowe. Cóż, najnowsze badania pokazują, że Ci którzy piją mleko mają słabsze kości, są narażeni na osteoporozę i częściej chorują na raka.

Właściwą dietą można obniżyć cholesterol. Można odwrócić niektóre choroby krążenia. Można spowolnić, czasami zwalczyć raka.

Nasz organizm ma zdolność samoleczenia. Jeśli się skaleczysz, co robisz? Bierzesz leki? Nie, po prostu obmywasz ranę (zwykłym mydłem!) i czekasz, prawda? Po kilku dniach nie ma śladu.

Odkąd przyjechałam do USA miałam problemy z alergią. Nigdy nie miałam jej w Polsce, a tutaj to był koszmar. Tonami brałam leki na zapalenie zatok. Podczas pierwszych 5 czy 6 miesięcy nie przestawałam brać antybiotyków. Były tabletki zapobiegające, psikania do nosa. Zamykałam okna w domu, w samochodzie, żeby ograniczyć kontakt ze świeżym powietrzem i nic. Ból głowy, cieknący nos, łzawiące oczy były moją codziennością. Teraz nie biorę żadnych leków, śpię przy otwartym oknie, nawet jeździmy na kempingi i śpimy w namiotach! Jestem święcie przekonana, że to dzięki odstawieniu mięsa i nabiału! Wyeliminowałam z mojej diety to, co było najbardziej toksyczne.

Uwielbiam lato, bo moje opcje kulinarne są nieskończone. Oto kilka przykładów z kilku ostatnich niedziel.

Moje ulubione danie musi oczywiście mieć bakłażana. Zrobiłam lasagne, ale zamiast makaronu użyłam plastry bakłażana i cukinii. Bakłażan musi być obrany ze skórki, pokrojony w grube plastry i namoczony w wodzie z solą na jakieś dwie godziny. Cukinia, jak kto lubi. Ja ją tylko obieram. Wiedziałam, że mój sos pomidorowy jest dobrze doprawiony, więc nie przyprawiałam warzyw przed ich upieczeniem. Plastry na blachę i do piekarnika. Potem w naczyniu żaroodpornym warstwa sosu pomidorowego na spód, potem warstwa warzyw. Między kilka wierzchnich warstw dodałam kilka łyżek wegańskiego sera topionego. Tak się smakowicie rozpuścił i posłużył mi jako sos beszamelowy. Podałam moją lasagnę na makaronie a na wierzch plastry grillowanych grzybów. Oto efekt końcowy:

 

 

Bakłażanowa lasagna.

Bakłażanowa Lasagna

Nie mam zdjęć, ale kilka tygodni temu grillowaliśmy warzywa: oczywiście mój ulubiony bakłażan, przygotowany jak wyżej, cukinia, kukurydza, grzyby. Kukurydzę w kolbie obrałam z liści i z odrobinką wegańskiego masła zawinęłam w folię. Pyszna wyszła, soczysta, słodka. Grzyby, takie jak nasze kanie, rzuciłam na grilla a potem włożyłam je do bułek jak do hamburgerów. Rewelacja! Grzyby były soczyste, oprószone przyprawami tak świetnie smakowały z dobrym pieczywem. Wiem, nie każde pieczywo jest wegańskie, staram się zwykle wybierać to, które jest. Uwielbiam bawić się w wyczarowywanie nowych dań z resztek. Na drugi dzień wszystkie warzywa wrzuciłam na patelnię, dodałam odrobinę sosu pomidorowego, zarumieniłam resztki pieczywa i nowe danie gotowe!

 

Grillowane warzywa

 

Robię się głodna na samą myśl! Idę coś zjeść. Chyba mam w lodówce młodą kapuchę z koperkiem i ziemniaki duszone z porem…

 

 

Szał gotowania!

Wpadłam w szał gotowania. Niespodziewanie okazało się, że mam wolne popołudnie. Dar z niebios? Pierwszy raz od dwóch miesięcy nie mam zaplanowanego popołudnia co do minuty!!! Trzeba to mądrze wykorzystać, więc zabieram się do gotowania. Wiem, że jutro odwiedzają mnie znajomi i chcę coś przygotować. Pogoda jest bardzo nieprzewidywalna, więc nastawiam się na opcję ze słońcem i bez.

Dzieciaki uwielbiają hot dogi, więc jestem w nie zaopatrzona. Dorośli wolą coś bardziej wykwintnego. Coś letniego…lekkiego…łatwego w podgrzaniu? Zapiekanki! Wiem, wiem, ciągle je robię, ale się świetnie sprawdzają.

Dawno, dawno temu skosztowałam w Polsce potrawę, która mnie prześladuje. Wersja oryginalna: zapiekanka z kurczaka w sosie beszamelowym. Bez problemu przygotowuję ryż i warzyw, ale ten sos jakoś ciężko odtworzyć bez jajek i mleka. Cóż, podejmę kolejne ryzyko. Tym razem użyję brązowego ryżu. Skoro mam czas, to przygotuję sobie babeczki ziemniaczane na następny tydzień i je zamrożę. To mam już na kuchence ryż i ziemniaki. Dzieciaki i Mąż kręcą się po kuchni. Chyba głodni? Kolejny gar, robimy makaron. Do makaronu robię sos serowy: wegańskie masło, na nie wrzucam serek topiony Toffutti, ser wegański i rozcieńczoną skrobię kukurydzianą. Sól, pieprz i gotowe. Zalewam makaron i…zapomniałam dodać musztardę! Szybko, na wierzch mojego morza serowego hojna łycha musztardy. Teraz wymieszać i danie uratowane. Ale jakieś takie smutne…Coś brakuje. Biorę otręby, rzucam je na odrobinę masła. Zarumienione otręby lądują na makaronie. Do piekarnika, żeby wszyscy się zaprzyjaźnili. Po dwudziestu minutach pierwsze danie na stole.

Makaron z sosem serowym.

 

Teraz ryż. Na patelni duszę warzywa: cebulka, czosnek, nać selera, por, grzyby…co jeszcze…edamame…To niedojrzała fasolka sojowa. Ma trochę dziwny smak i nie lubię jej na surowo, ale do garnka z innymi warzywami, czemu nie? Warzywa wymieszać z ryżem. Teraz sos… Mieszam wodę ze śmietaną sojową, zalewam moją zapiekankę posypuję serem wegańskim i do piekarnika.  Cierpliwie czekam.

 

Ryż z warzywami.

Babeczki ziemniaczane. Przepis ten sam co na babkę ziemniaczaną, ale ja dodaję jeszcze szpinak. Są to zatem szpinakowe babeczki ziemniaczane.  Ostudzone ziemniaki miksuję. Duszę na patelni cebulkę, dodaję dobrze umyty szpinak i pokrojony. Bardzo ważne, szpinak lubi chować piasek i wtedy niestety czuć go w potrawach, bardzo nieprzyjemne uczucie. Skądś je znam….Poprzednim razem popełniłam błąd miksując wszystko razem. Ziemniaki przyjęły zieloną barwę. Tym razem mieszam składniki łyżką. Trochę kaszy manny, oczywiście na oko. W przepisach zawsze jest tona oleju. Zobaczymy co się stanie jeśli zastąpię go np. wodą z ziemniaków? Ostatnim razem użyłam wywaru warzywnego i wyszły za słone. Na blachę i czekamy.

Po godzinie zasłużona degustacja. Moje ulubione danie: makaron. Ser topiony nadał mu taki serowy smak. Do tego zarumienione otręby. Pycha!

Ryż… Eeee dobre, ale nie to, co miałam na myśli. Ten smak, nadal go pamiętam, ale nie wiem, jak go odtworzyć? Będę dalej eksperymentować. Może następnym razem się uda?

Babeczki? Smaczne, nie mogę przestać jeść. Ale…. cóż, teraz wiem, czemu olej jest w przepisie. Woda robi je wodniste. Są ładnie zarumienione na zewnątrz, ale trochę za luźne w środku. Następnym razem spróbuję może z mlekiem ryżowym?

Kiedy jutro przyjdą nasi goście zrobię jeszcze świeżą salsę i mizerię.

To nie było trudne. Prawdziwy test kulinarny będę miała w następny weekend. Sobota: wystawa sztuki. Muszę przygotować przekąski dla około 50 osób. Planuję zrobić jakąś szybką sałatkę z makaronem na zimno. Podam też moje babeczki. Zawsze robię kącik z hummusem i salsą. Jakieś chipsy. Poddałam się z serwowaniem warzyw z dipem. Tylko ja je jadłam. Moi goście uwielbiają słodycze. Zwykle kupuję jakiś deser. W lato zazwyczaj robię sałatkę owocową.

Sobota jest jednak dopiero początkiem moich zmagań kulinarno-organizacyjnych. W niedzielę odwiedzają nas znajomi i gotuję obiad. Nasi znajomi są koneserami, więc nie mogę podać byle czego. Planuje zrobić: bruschettę na przystawkę, zupę z kukurydzy podaną w dyni (acorn squash), danie główne: lasagne z bakłażana i cukinii podana na makaronie spaghetti. Co wy na to?

 

 

 

 

 

 

W biegu

Znowu jestem w niesamowitym biegu. Pogoń sama nie wiem a czym. Tęsknię za chwilą ciszy i spokoju. Pamiętam ukochane leniwe poranki na podwórku, czy malownicze zachody słońca na hamaku…kiedy to było? Chyba w poprzednim wcieleniu.

Weekend spędziliśmy w Baltimore, ale nie na zwiedzaniu tylko na spotkaniu. Poza nabytą wiedzą i nawiązaniem wspaniałych nowych przyjaźni moją uwagę przykuła firma dostarczająca jedzenie na konferencje. Rano w hotelu tzw. śniadanie kontynentalne. Jakieś płatki, owoce, omlety (pewnie z proszku), kiełbaski (słowo nie apetyczne, nie określa prawdziwego wyglądu). Standardem jest, że mnożna sobie zrobić gofra, czy tosta. Jednymi słowy…śmieci. Czym się zadowoliłam? Owsianką na wodzie i jabłkiem. Najgorsza owsianka, jaką w życiu jadłam. Żeby ją przełknąć posypałam ją brązowym cukrem i rodzynkami. Niezbyt mądry posiłek, ale w mojej naiwności sądziłam, że lunche i obiady będą lepsze. Oj, jakżeż ja się myliłam!

Jedna trzecia osób, które przyjechały na spotkanie zamówiła dania wegańskie lub wegetariańskie. Niestety kucharka chyba nigdy nie słyszała tych terminów. Mieliśmy: ryż z cieciorką, kompletnie bez smaku, przegotowane warzywa, banalną sałatkę, pieczone ziemniaki. I chyba tyle. Pierwszego wieczoru nasze spotkanie skończyło się bardzo późno. Zrobiliśmy się głodni. Skończyło się na wsuwaniu frytek na parkingu Wendy’s bo nigdzie nie mogliśmy znaleźć jedzenia wegańskiego.

Wróciliśmy do domu w niedzielę po południu. Choć padająca z nóg natychmiast przystąpiłam do rzeczy. Miałam ugotowaną fasolkę. Do garnka, trochę przypraw i już gotowe. Drugi garnek i gotuję ryż. Ze smakiem. Trochę czerwonej papryki, kolendry, kuminu. Pyszne. Jemy polski ryż z fasolą zainspirowany kuchnią meksykańską.

Na drugi dzień miałam ochotę na sałatkę na obiad. Postanowiłam jednak dodać coś do niej. Mam grzyby w lodówce. Umyłam je, pokroiłam. Na patelnię. Kiedy zmiękły dodałam pokrojone szparagi, ale tylko na dwie minutki. Nie lubię rozgotowanych szparag, wolę kiedy są tak lekko niedogotowane. Po zdjęciu z ognia nadal się przez chwilę gotują pod wpływem swojej własnej temperatury. Sałatka tradycyjna, na nią grzyby i szparagi. Kilka kropli oliwy na wierzch i gotowe.

Wczoraj byliśmy zaproszeni na obiad do znajomych. Wszyscy mięsożerni. Poprzednim razem poprosili żebym ja przygotowała wegańskie danie, tym razem znajoma postanowiła podjąć wyzwanie i coś przygotować. Znalazła przepis na necie i przygotowała nam potrawę z fasoli i warzyw. Jedno muszę przyznać szczerze: spisała się lepiej niż firma kateringowa z naszego weekendu!

Dziś znowu w pośpiechu. Około godzinę na zrobienie obiadu. Miałam jeszcze ryż sprzed kilku dni, postanowiłam iść na skróty: ryż z warzywami zapiekany w sosie grzybowym. I tak też się stało. Na jedną patelnię cebulka i grzyby. Na drugą: cebulka, marchewka, pietruszka, seler, por. Grzyby zalałam mlekiem migdałowym, szczypta mąki kukurydzianej i mamy piękny i pyszny sos. Warzywa podlałam odrobiną wywaru warzywnego. Ryż wymieszany z warzywami, na to sos grzybowy, dwadzieścia minut w piekarniku i gotowe!

Ryż z warzywami

Ryż z warzywami

 

Sos grzybowy

Sos grzybowy

 

Gotowa zapiekanka

Zapiekanka gotowa

Bardzo mnie poruszyła ta sytuacja z firmą kateringową. Byłam zaskoczona, że podjęli się zamówienia i nie zrobili nic, żeby sprostać wymogom klienta. Powinni się wstydzić brać pieniądze za taką chałę. Sam fakt, że jedna trzecia zamówień była wegańska chyba o czymś świadczy…Kucharze MUSZĄ zacząć zmienić styl swojego gotowania. Bycie dobrym kucharzem nie polega na przygotowaniu dobrego steku, ale na dostosowaniu się do tego, czego głodny klient oczekuje!

Jeszcze jedna rzecz. W pracy chyba znajoma się na mnie obraziła. To już nie pierwszy raz kiedy zeszłyśmy na temat odżywiania, ale jej… jakby to ładnie powiedzieć… odporność na fakty jest szokująca. Mówiłam jej, że to nie prawda, że białko jest tylko w mięsie, ale ona ciągle powtarza, że jak nie ma mięsa codziennie, to źle się czuje, że jest słaba i zmęczona. Łatwo sobie wmówić różne głupoty, nie. O, i że nie je jedzenia “processed” czyli sztucznego, przetworzonego. Po czym odwróciła się, sięgnęła do torby i wyciągnęła batonik! Chwileczkę, do jakiej kategorii zaliczymy zatem tę przekąskę? Owoc? Warzywo? Może nasiona? Złości mnie kiedy ludzie wmawiają sobie takie brednie i świadomie omijają samo edukację. Czujesz się zmęczona. Przeanalizuj  ile i kiedy spałaś, co robiłaś, co jadłaś. Wiem, czemu ja jestem zmęczona: za mało śpię, za mało ćwiczę i zbyt często jem poza domem. Jestem świadoma błędów, jakie popełniam i na ile mogę staram się je poprawić. Dzisiaj pójdę spać przed jedenastą. To wcześnie, zważywszy na to, o której ostatnio ląduję na białej sali. Do pracy zabieram lunch i obiad z domu. Na śniadanie oczywiście sok. W tym momencie zamiast coś przegryzać mam obok siebie półtoralitrową butelkę wody. Taki nowy nawyk. Jeszcze tylko pół butelki. Mam nadzieję, że przed weekendem będą bardziej wypoczęta, bo znowu wiele atrakcji się szykuje!

Weganka na Florydzie

Moje ostatnie chwile na Florydzie. Siedzę sobie na tarasie pod palmami i wspominam dni pełne słońca, wody, jedzenia a przede wszystkim wspaniałych przyjaciół.

Przyjechaliśmy na Florydę kilka dni temu korzystając z przerwy wiosennej w szkole. Bardzo zasłużony i długo wyczekiwany krótki wypoczynek.

W sobotę prosto z lotniska do knajpy na piwo i koncert lokalnego zespołu. Wygląda na to, że nie tylko my spędzamy urlop na Florydzie! Tłok, ścisk, wrzawa…To tak wyglądają szalone imprezy w tej części kraju? Teraz już wiem, dlaczego studenci spędzają tutaj wakacje!

Jestem pod urokiem palm, nie widziałam ich od kilku lat. Oczarowują mnie…biegam od jednej do drugiej. Mocno po północy a ja chcę się przywitać z oceanem w blasku księżyca. Szum wody, charakterystyczny zapach…Magiczny moment. Ściągam buty pozwalam oceanowi omyć moje stopy. Biegnę boso, piasek masuje moje wymęczone stopy…

Na drugi dzień leniwy poranek. Znowu palmy, egzotyczna przyroda. Cieszę się jak dziecko, że mogę tego doświadczyć. O mały gekon…nie boi się mnie, gapi się!!!

Czas na zwiedzanie. Jedziemy do miasteczka St. Augustine. Jedna z pierwszych kolonii w Ameryce, nawet kilkusetletni fort tam stoi. Piękna architektura, widoki na otaczające kanały i ocean w oddali.

St Augustine

Nasi przyjaciele są tak cudowni, że zapanowali nasze posiłki w okół diety wegańskiej. Gdziekolwiek nie idziemy bez problemu znajdujemy wegańskie potrawy. Lunch mamy meksykański. Na przystawkę świeże guacamole. Danie główne kanapka z warzywami i tempeth zawinięta w cieniutką tortillę. Sączymy sangrię rozkoszując się pięknym dniem.

Zmiana scenerii, jedziemy do knajpy tuż nad oceanem. Główny budynek jest na lądzie, ale jest kładka, która prowadzi do prawdziwego centrum zabawy na pomoście.  Bar, głośna muzyka, łódki podpływają, wyskakują z nich plażowo ubrani goście… Postanawiamy poobserwować szaleństwo z oddali i wybieramy stolik w tzw. gniazdku. To taka mała chatka, której dach zrobiony jest z liści palmowych. Nie ma nic bardziej egzotycznego. Kilka drinków i jesteśmy gotowi ruszyć dalej.

Obiad w hinduskiej restauracji. Znajome smaki. Nic nowego, czy zaskakującego. Naan, cieciorka w sosie z mlekiem kokosowym, sos ze szpinakiem. Wszyscy smakujemy swoich potraw nawzajem. Dobre….

Na następny dzień nasi przyjaciele przygotowali prawdziwą wyprawę. Mamy motorówkę wynajętą na cały dzień! Od rana do wieczora pływamy po kanałach w okół Jacksonville i St. Augustine. W porze lunchu zatrzymujemy się przy maleńkiej wysepce. Cumujemy naszą łódź i rozkoszujemy się słońcem, wodą i zimnym piwem.

Tego dnia obiad zjedliśmy w restauracji tuż nad wodą. Po raz pierwszy jadłam pieczone banany. Słodkie, pyszne. Miałam też kotleciki z bakłażana, ale smakowały jak wióry. Przypuszczam, że klientów przyciągają urokliwe widoki, nie jedzenie.

 

Ostatni dzień na Florydzie. Postanawiamy poleniuchować. Powoli wybieramy się z domu. Zdecydowaliśmy, że chcemy się przejechać rowerami po miasteczku. Próbowaliśmy jechać rowerami brzegiem oceanu, ale piasek był za miękki i nie dało rady. Kiedy teraz patrzę wstecz, to widzę, że główną przekąską naszych wypraw były frytki. My weganie, nasz przyjaciel nietolerancja glutenu, smażone ziemniaki były zatem bezpiecznym wyjściem z sytuacji. Lunch w barze Edgara Alana Poe. Ciekawe miejsce, tajemnicze. Na ścianach tapeta z książek Poe. Zamiast muzyki słowa mrożących krew w żyłach opowieści. Świeża zimna salsa, guacamole, frytki i zimne drinki. Orzeźwieni możemy jechać dalej.

Wieczorem ostatni obiad. Tajska restauracja. Elegancka, w dobrym guście. Rewelacyjna obsługa. Jednymi słowy miejsce na poziomie. Jedzenie pierwsza klasa. Na przystawkę zjadłam wiosenne roladki, czyli warzywa zawinięte w cieniutkie ciasto ryżowe i smażone. Obiad duszone warzywa w sosie z masła orzechowego. Pyszne! Uwielbiam masło orzechowe! To było chyba moje ulubione miejsce, które odwiedziliśmy.

Dziś czas wracać do domu. W torbie mam mojego nowego przyjaciela: figurkę gekona. Pozostanie w pamięci szum i zapach oceanu, bryza muskająca moją skórą i jedzenie. To był wspaniały długi weekend.

Wniosek: można podróżować po Stanach i być weganem. To była chyba nasza najwierniejsza wyprawa. Fakt, że nasi przyjaciele włożyli dużo pracy i wysiłku w planowanie naszej eskapady, ale jak widać jest to możliwe. Dwa miejsca na pewno ze mną pozostaną: meksykańska restauracja i tajska. Nigdy nie jadłam tak świetnie przygotowanego tempeth. W tajskiej wszystko było wyśmienite. Niestety byłam tak skupiona na przeżywaniu moich doświadczeń, że mój aparat nie zawsze był pod ręką. Ups, obiecuję poprawę.

Wegańska Wielkanoc

Tęsknię za polską Wielkanocą. Ta Amerykańska się nie umywa. Może to dlatego, że pracuję w Wielką Sobotę? Może dlatego, że nie przygotowuję tradycyjnych potraw? Może dlatego, że nie świętujemy w gronie przyjaciół i rodziny jak inne święta? Nie wiem, zanim się spostrzegę już jest po…

Podtrzymuję jedną tradycję: biały barszczyk na śniadanie, tak jak w domu w Polsce. Oczywiście wegański. W ubiegłym roku dodałam nawet wegańską kiełbasę, ale w tym roku stwierdziłam, że będzie zdrowszy bez. Na gorącą wodę wrzuciłam pokrojone warzywa, mało tradycyjne, ale wydaje mi się, że pasują: cebulka, marchewka, kukurydza obkrojona z kolby, seler, czosnek. Kiedy warzywa się podgotowują dodaję pół butelki barszczu i wegańską śmietanę. Widzę pierwsze bąbelki na powierzchni i dodaję łyżkę octu. Nie trzeba soli, tylko trochę pieprzu i gotowe. Ponieważ moja rodzina nie przepada za zupami robię jeszcze ziemniaki. Najpierw je gotuję. Na patelni duszę cebulkę, dodaję ziemniaki, łyżkę wegańskiej śmietany i podlewam odrobiną wywaru warzywnego. Posypuję też pokrojonym czosnkiem. Odkryłam, że jeżeli czosnek dodam po podduszeniu cebuli smak jest bardziej wyraźny. Miałam rację. Trochę soli, pieprzu i gotowe. Ziemniaki polane wegańskim barszczem i gotowe!!!

 

Wegański barszczyk. Bez jaj.

Nie byłabym jednak sobą, gdyby się na tym skończyło, prawda? Miałam podduszone warzywa z poprzedniego dnia. Robiłam je z żółtym ryżem, czyli przyprawionym kurkumą.

Postanowiłam zrobić zapiekankę: warzywa, a na nie ziemniaki. Było tak dobre, że Mąż wchłonął zanim zdążyłam zrobić zdjęcie.

Moja zabawa resztkami trwa. Pozostały ryż wymieszałam z warzywami i grzybami  i wrzuciłam do piekarnika. Zrobiłam też sos: wegańska śmietana rozcieńczona wodą i wymieszana z wegańskim serem. Koleje danie gotowe. Jakie warzywa? Jakie tylko miałam w domu: marchewka, seler, pietruszka, cebula, papryka.

Obiecuję, że w przyszłym roku poeksperymentuję z wegańskimi smakami wielkanocnymi.